Ten wpis powstał na podstawie własnych doświadczeń oraz wielu artykułów o podobnie brzmiących tytułach, z amerykańskich mediów.
A poza tym, jak już wspominałam, uwielbiam takie matematyczne zestawienia, w kontekście różnych dziedzin 🙂 .
Na początek, krótkie wprowadzenie historyczne. Moje własne, osobiste.
Do Los Angeles pierwszy raz przyjechałam 3 lata temu. Wszystko, co do tego doprowadziło, było tak surrealistyczne, że właściwie do teraz nie mogę w to uwierzyć. Napiszę kiedyś o tym osobny wpis, gdy będę gotowa.
Trochę żałuję, że nie zaczęłam pisać bloga właśnie wtedy. Opisywanie moich odczuć na gorąco byłoby najbardziej wiarygodne i szczere.
A z drugiej strony, nie lubię mówić, że czegoś w życiu żałuję. A wręcz jestem daleka od takich wniosków. Bo przecież nigdy nie wiadomo, co by było ‚gdyby’. I zgodnie z jedną z zasad feng- shui, którą popieram, nie należy rozgrzebywać przeszłości. Ona była, minęła i nic tego nie zmieni. Najważniejsze jest tu i teraz.
A ‚tu’, oznacza dla mnie ‚teraz’ właśnie spędzanie kolejnego miesiąca, mieszkając w Los Angeles, w Santa Monica.
I kolejny raz dochodzę do podobnych wniosków, które mnie tak mocno zaskoczyły podczas pierwszego pobytu. A przy następnych, czasami lekko ewoluowały, ale generalnie potwierdzały stwierdzone wcześniej teorie.
Z moich obserwacji i powszechnych opinii, Los Angeles jest miastem, które się albo kocha, albo nienawidzi. Pewnie, nie jest to jedyne miasto na świecie, do którego można mieć taki zero- jedynkowy stosunek.
Ale na pewno jest to jedno z nielicznych miejsc, o którym po pierwszym tygodniu możesz powiedzieć, że jesteś u siebie. Albo zupełnie odwrotnie.
Ja wsiąkłam od razu. Całkowicie i chyba jednak trochę bezkrytycznie. I od pierwszego dnia, polubiłam te wszystkie rzeczy, które tworzą klimat tego miejsca.
1. Bycie fit jest nie tylko modą. To styl życia. Jedyny, słuszny.
2. Jeśli joga wydawała ci się nudna, to czas to zweryfikować. A jeśli nigdy w życiu nie zrobiłeś żadnej asany, to nawet się do tego nie przyznawaj. Tylko wbijaj na najbliższe zajęcia, które z pewnością znajdziesz obok na ulicy.
3. Organic i non- GMO to dwa słowa, których usłyszysz dziennie najwięcej. A jeśli nie, to znaczy, że przebywasz nie tam, gdzie trzeba, albo wyjechałeś niechcący poza granice miasta.
4. Kawa. Dobra kawa. Najlepiej organic. No bo przecież, czy ktoś widział zdjęcie hollywoodzkiej gwiazdy, zrobionej przez paparazzi, bez kubka kawy w ręce? Nieważne, czy rano, wieczorem, przed czy po treningu.
5. Smoothie. Zielony koktajl. Kombucha. Jeśli nie chodzisz z kubkiem kawy, to wtedy tylko z jednym z nich. A z reguły, z każdym, o różnych porach dnia.
6. Słońce. Średnio przez 284 dni w roku. Ze średnią roczną temperaturą w dzień nie spadającą poniżej 20 st. C. Nie mam pytań 😉 .
7. Puchowe kurtki i kozaki. Obowiązkowy element garderoby każdego Angeleno. Bo przecież wieczory potrafią być czasami zimne, z temperaturą 15 st. C ! 🙂
8. Korki i duży ruch- rzecz względna. Bo właściwie kto powiedział, że godzina stania w korku to długo?
9. Czy jest na świecie jeszcze jakieś miasto, w którym nie istnieje transport publiczny?
Tego nie wiem. Ale jeśli w desperacji po wielogodzinnych staniach w korkach samochodowych, przyszłoby komuś do głowy zamienić własne auto na autobus, to lepiej od razu rzucić się z wiaduktu na „dziesiątkę” (autostradę „interstate 10” z Santa Monica do Los Angeles i dalej).
10. Uśmiech. W dużych ilościach, w każdej sytuacji. Bo przecież „West Coast is the best coast”.