Nawet nie wiecie, jak ja się cieszę, że dzisiaj mamy pierwszy dzień grudnia! Jupi! Teraz przeżyć jeszcze tylko marzec i z górki. Ktoś może spytać, czemu właściwie marzec? Przecież zimowych miesięcy mamy jeszcze oprócz tego trzy?
Ten marzec to właściwie przez kolegę rodaka, mieszkającego na stałe w Kalifornii. Kiedyś podczas ważnych Polaków rozmów o życiu w kalifornijskiej scenografii, narzekaliśmy sobie na ten nasz „taki mamy” klimat. I głównie właśnie na listopadową depresję. Na co kolega stwierdził, że właściwie najgorszy jest marzec. Bo on bierze nas trochę z zaskoczenia. To niby już koniec zimy, a tak naprawdę cały długi ciemny i zimny miesiąc. Człowiek ma płonne nadzieje na wiosnę, a tu nic z tego.
Dlatego planuję w kolejnym marcu się zahibernować. Odmłodzę się trochę, poprawię cerę, zmarszczki oraz krążenie i jakoś dotrwam.
Tegoroczny listopad mogę podsumować krótko. Fajnie było, jeszcze lepiej, że się skończyło. Nie przepadam za miesiącami następujących po sobie długich weekendów. Bo to jakoś tak rozleniwia i wybija z rytmu. Szczególnie w porach roku, kiedy o 15:00 jest ciemno, zimno i do domu daleko. A cały plan dnia kończy się na kanapie przy kominku, z ulubionym serialem czy książką. Nie to, żebym jakoś specjalnie cierpiała z tego powodu. Ale no wiecie, ile można.
#serial/ „Suits”czyli „W garniturach”
No właśnie. Apropos. Są trzy powody, dla których warto obejrzeć akurat ten serial. A właściwie, jeden główny i dwa poboczne.
I nie dlatego, że jest to serial o prawnikach. Wręcz przeciwnie, da radę to znieść właśnie dzięki tym zaletom.
Po pierwsze- kostiumy!
Genialnie dobrane przez Jolie Andreatta zarówno te damskie, jak i męskie. Przepiękne, świetnie dopasowane, eleganckie, bardzo kobiece sukienki głównych bohaterek czy idealnie skrojone męskie garnitury. Fantastyczne buty i akcesoria. Miód na moje oczy w każdym odcinku!
Nic dziwnego, biorąc pod uwagę marki i projektantów. Same topowe, luksusowe metki. Ale największą sztuką jest dobranie ich w odpowiednie stylizacje. Prawdziwa klasa, muszę przyznać.
Gdybym miała pewność, że taki dress code obowiązuje w każdej kancelarii czy korporacji, to nawet wzięłabym pod uwagę zmianę zawodu. A już na pewno, gdyby było prawdą, że szefowie kupują swoim pracownicom prezenty w postaci luksusowych, markowych torebek. Wtedy, to na bank. Nawet w banku.
Po drugie- Nowy Jork!
Jeżeli ktoś jest takim fanem tego miejsca, jak ja, to nic nie muszę tłumaczyć. A, jeśli nie, to coś jest z nim nie tak. Bo jak można nie kochać Nowego Jorku? Nawet, jak zna się go tylko z filmów? No jak?
Po trzecie- 6 sezonów!
I planowany kolejny, siódmy. Idealna sprawa na długie jesienno- zimowe dni. Nie trzeba się stresować, że po pierwszym udanym sezonie czy dwóch się skończy. Albo, że nagle producenci zmienią plany. Czy, że trzeba będzie czekać kolejny rok.
Serial ma jeszcze kilka innych zalet. Nie bez przyczyny jest w topowym zestawieniu najlepszych serii ostatnich lat.
# przedmiot/ kurtka parka Alpha Industries
Bardzo długo broniłam się przed zakupem typowej kurtki- parki na zimę. Mimo, że zawsze mi się ten fason podobał, to nie chciałam wyglądać jak cała zimowa ulica. I ciągle się łudziłam, że w kolejnym sezonie nie będzie takiej potrzeby. Poza tym, wolę nosić płaszczyki i futerka. Ale jak kilka razy zdążyłam już przemarznąć i zmoknąć, to wróciłam do poszukiwań kurtki idealnej.
Mój wybór padł na markę Alpha Industries i kurtkę z serii Explorer.
W naszej męskiej części rodziny jest to ulubiona marka od pilotek i bomberek. Ten amerykański brand zasłynął w latach 50-tych modelem MA-1, który nosili żołnierze marynarki wojennej i piloci sił powietrznych. Do dzisiaj w regularnej sprzedaży są nie tylko popularne „flyersy”, ale również cała gama kurtek męskich i damskich.
Na model Explorer zdecydowałam się z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że nadaje się na ekstremalne warunki pogodowe. Po drugie, jest bardzo dobrze uszyta i dopasowana. Dzięki temu, nie wygląda się w niej, jak w worku czy kołdrze. Dodatkowym atutem jest matowe wykończenie materiału.
Kurtka jest tak wygodna, że pewnie przechodzę w niej większość zimy. I wtedy moje stylizacje a’la prawniczki z „W garniturach” szlag trafi.
# miejsca/ świetne gastro- wnętrza w Poznaniu
Nie raz i nie dwa pisałam o tym, że uwielbiam dobry design i wnętrza. I kolejne trzysta razy o tym, że bardzo dużą wagę przywiązuję do tego co, jak i gdzie jadam. Dlatego, bardzo ważnym elementem mojego codziennego życia jest wynajdowanie pasujących mi miejsc gastronomicznych. Takich, gdzie oprócz naturalnie dobrego menu, ważne jest samo wnętrze.
W Poznaniu, pod tym względem jest zdecydowanie lepiej niż było. Nie jest jeszcze idealnie, ale wszystko zmierza w dobrym kierunku.
Na mojej gastronomicznej short liście jest obecnie 5 miejsc, które regularnie odwiedzam. Możecie zobaczyć je na poniższych zdjęciach. W każdym z nich, menu są krótkie i sezonowe, ale z wystarczającym wyborem. Jakość potraw i usług na wysokim poziomie. Nigdy się na tych miejscach nie zawiodłam, a różnie to z innymi bywało. Samo przebywanie w ich klimatycznych wnętrzach jest zawsze estetycznym poprawiaczem humoru. I kulinarnym doznaniem.
# ciekawostka/ podróż do Nowego Jorku
W grudniu obchodzę 40-te urodziny. Wiem, piszę o tym regularnie co 3 dni. Ale nie mogę tego trochę przeżyć. Bo to minęło tak szybko. No i „I didn’t see that one coming”, jak już wspominałam.
Zawsze wiedziałam, że mentalnie nigdy nie będę gotowa, żeby być aż tak dorosła. Z tym wiekiem kojarzyły mi się, szczególnie w dzieciństwie, bardzo stateczne i po prostu „stare” osoby. A tu nagle takie zaskoczenie!
Mój mąż, wiedząc, że nie przejdę koło tej daty obojętnie, powiedział mi coś cudownego. Że mogę wybrać sobie miejsce na świecie, gdzie chcę spędzić te moje urodziny. Ojacie. Wiem, wiem, mam super męża, potwierdzam.
Nie musiałam się zbyt długo zastanawiać. Wybór padł na Nowy Jork!
Rodzina i znajomi nie kryli zdumienia. Obstawiali oczywiście Kalifornię (no wiadomo!), Seszele, Malediwy i inne Bora-Bora. A tu tak nieoczekiwanie nie plaża i palmy, tylko Wielkie Jabłko, zima i zawierucha. Swoja drogą, Kalifornię wyłączyłam z tej klasyfikacji. To jest mój drugi dom, a mentalnie może nawet i pierwszy.
Stwierdziłam, że właśnie tam się w tym momencie najlepiej odnajdę. A poza tym, zawsze marzyłam, żeby być w Nowym Jorku przed Bożym Narodzeniem. Pojeździć na lodowisku w Central Parku czy tłoczyć się na świątecznych zakupach w Macy’s. Wypić gorącą czekoladę na świątecznym jarmarku w Bryant Parku i może zobaczyć śnieg na nowojorskich ulicach.
Mając te prawie czterdzieści lat, wiem jedno. Nie wolno odkładać marzeń na później. I tak naprawdę, wiem niewiele więcej.