Lata w Kalifornii nie wyobrażam sobie bez kilku niezbędnych elementów garderoby.
Moje codzienne stylizacje różnią się od tych, które noszę podczas ciepłych dni w polskich miastach czy na wypadach europejskich.
Wynika to głównie z tego, że mój kalifornijski dzień spędzam z reguły na rowerze, na piaszczystej plaży, w miejskich restauracjach, sklepach i na dodatek w studio jogi. Stąd też, strój dnia musi być z jednej strony bardzo wygodny, letni, plażowo- sportowy, a z drugiej miejski i uniwersalny.
Stwierdziłam, że te wszystkie cechy łączą w sobie rzeczy w kolorze czarnym.
Czy to w wydaniu ‚total black look’, czy z czarnymi elementami.
Odkryłam, że mimo sympatii do kolorowych ubrań, a szczególnie butów i torebek, latem noszę głównie zestawy monochromatyczne (w większości czarne) czy klasyczne zestawienia biało- czarne lub w połączeniu z jeansem.
Numerem jeden w mojej kalifornijskiej garderobie jest czarna, prosta, letnia sukienka.
Od zeszłego sezonu upodobałam sobie szczególnie jedną, kupioną w Topshop. Minimalistyczna, na ramiączkach, z nieregularnym dołem, krótszym z przodu, dłuższym z tyłu. Idealna na miejski wypad i też wygodna na rower.
Kolejnym elementem ubioru, który praktycznie noszę non stop i który trudno byłoby czymś zastąpić, są jeansowe szorty.
W swoim życiu miałam kilka par spodenek, ale z reguły żadna z nich nie do końca spełniała moje oczekiwania.
W zeszłym roku, przeszłam pół Manhattanu, mając kilkugodzinne okienko w przesiadkach samolotowych, aby w firmowym sklepie jednej z amerykańskich marek kupić wypatrzone wcześniej spodenki. Na nieszczęście (a może i szczęście), nie było mojego rozmiaru. Ogromnym plusem całej akcji pozostała za to wycieczka do ulubionej nowojorskiej Village.
W tym roku, przed wyjazdem do Kalifornii, zupełnie przez przypadek znalazłam naprawdę świetne szorty w H&M. I w jednej czwartej ceny tych nowojorskich 🙂 .
Aha, i nie czytam tych durnowatych artykułów w stylu „czego nie wypada nosić po 30-tce czy w wieku 40-tu lat”. Bo szorty są z reguły na pierwszych miejscach. Osoby, które to piszą, chyba jednak nigdy nie były w Kalifornii 😉 .
Moim tegorocznym odkryciem butowym, oprócz sandałów z pomponami (opisanymi wcześniej w tym wpisie) są koronkowe espadryle amerykańskiej marki Toms. Wygodne, przewiewne i kobiece. Na plażę i miasto. A dodatkowo, bardzo podoba mi się filozofia marki, która część zysku z każdego sprzedanego produktu przekazuje na pomoc osobom potrzebującym.
Kalifornijska stylizacja nie może się obejść bez stroju kąpielowego.
W tym sezonie szukałam takiego, którego góra dodatkowo będzie mogła pełnić funkcję niezależnego topu. Wybrałam czarny, dwuczęściowy strój Marysia Swim.
Zauroczył mnie motyw wykończenia tej prostej konstrukcji 🙂 .
Mimo, że nie noszę tutaj ulubionych obcasów czy dizajnerskich torebek, to nie zamieniłabym się za żadne skarby na wakacje we francuskim kurorcie na południu Europy czy pięciogwiazdkowym hotelu na greckiej wyspie 😉 .
Nawet jeśli miałabym cały miesiąc chodzić w tej jednej sukience czy szortach, to i tak byłabym chyba najszczęśliwszą Polką w Kalifornii 🙂 .