Jak to ze mną w tym blogowaniu bywa, miało być o czymś innym, a wyszło, jak zawsze. Czyli znowu o szafie. Ale nie uciekajcie jeszcze anty- fani mody, ciuchów i innych gadżetów. Zawsze możecie mnie sobie na przykład trochę pokrytykować i wtedy, jak wiadomo wszem i wobec, od razu człowiekowi się lepiej na duszy zrobi 😉 .
I tu znowu taka mnie dopadła dygresja. Jako ciągle początkująca blogerka czytam sobie czasami porady i złote myśli starych wyjadaczy w branży. I jedne z ważniejszych takich zasad, które się często powtarzają, głoszą.
Że nie należy działać spontanicznie, że nie ma czegoś takiego jak czekanie na wenę i cudowne objawienie. Że powinno się działać prze-my-śla-nie.
I że trzeba robić plan. A na dodatek się jego trzymać.
Że trzeba mieć codzienny nawyk wstawania bardzo rano i po wypiciu idealnej kawy z flat-lay’a (dla mniej wtajemniczonych powiem, że jest to zdjęcie zrobione „z góry, na płasko” i z reguły dotyczy przedmiotów) należy od razu działać, czyli pisać o zaplanowanych wcześniej tematach.
I tu, w moim przypadku, straszny klops. Bo działam często pod wpływem chwili. Bo nienawidzę wcześnie wstawać, a jak już to zrobię, to przez dwie godziny lepiej się do mnie nie odzywać i tym bardziej na mnie nie patrzeć. I jakbym w takim stanie miała coś napisać, byłby to najprawdopodobniej potok brzydkich słów.
I jeszcze najgorsze, miewam weny bądź ich brak. Inspirują mnie dziwne rzeczy, w jeszcze dziwniejszych momentach. Łączę rzeczy bez związku, cieszę się jak dziecko z moich osobliwych odkryć. Może to wszystko przez moją, ostatnio zdefiniowaną, multipotencjalną naturę, o której pisałam tutaj … 🙂 ?
Chyba stworzę o tej mojej krnąbrnej i umiarkowanie poukładanej postawie osobny wpis 😉 .
Wracając do sedna i szafy- taka geneza.
Pojechałam do centrum handlowego kupić walizkę. Bo po ostatniej, została sama rączka w mojej rączce. A że walizki dla naszej rodziny, to jeden z tych życiowo kluczowych przedmiotów, to zaciągnęłam na wyprawę męża. Żeby nie było potem jakiś wątpliwości na lotniskach i wszelakich transferach, których w roku wykonujemy kilkanaście.
Takie eskapady są dla mnie ostatnio dość rzadkie, gdyż 90% zakupów dokonuję online. Ale tym razem, lekko zawiesiłam się w czaso- przestrzeni i nie zdążyłabym przed kolejnym wyjazdem.
I w garażu podziemnym rzekomego centrum handlowego, doznałam właśnie objawienia. Czyli tego, czego wytrawny bloger powinien unikać 😉 . Okazało się, że moje buty, a właściwie ich tył, idealnie pasuje do koloru ścian garażu! Cud nad Wartą, jak dla mnie. A, że jako prawdziwa blogerka miałam ze sobą aparat (tu akurat już mi nic nie można zarzucić 😉 ), to postanowiłam zrobić sobie sesję.
Do dalszej części opowieści zapraszam osoby zainteresowane modowym wywodem. Reszta jest zwolniona 😉 .
I tak możecie zobaczyć, jak wygląda mój codzienny, bez większego zachodu i przygotowania, minimalizm.
Mimo mojego umiłowania rzeczy kolorowych i o różnych strukturach, ostatnio często intuicyjnie wybieram zestaw podstawowy, czyli biało- czarny lub tylko czarny.
Ale nie byłabym sobą, gdybym nie złamała takiego połączenia dodatkowym kolorem i inną fakturą. Stąd sandały mam 4-kolorowe: różowo- pomarańczowo- granatowo- złote, jednej z moich ulubionych marek United Nude, a torebkę w skórze „krokodylej”, z jakiejś zamierzchłej kolekcji Simple.
W tym połączeniu, zakupem sezonowym jest plisowana, niesymetryczna spódnia Massimo Dutti i okulary Céline Baby Audrey, w których się zakochałam.
Spódnicę plisowaną mam na sobie drugi bądź trzeci raz w życiu. I dobrze się w niej czuję, mimo że, spójrzmy prawdzie w oczy, wizualnie dodaje po kilka centymetrów w pasie i biodrach 🙂 . Na dodatek jest jasna, to może nawet o jeszcze jeden centymetr więcej 😉 .
Okulary natomiast urzekły mnie, nie tylko nazwą 😉 , ale przede wszystkim współczesnym nawiązaniem do klasyków- modelu „Manhattan” marki Oliver Goldsmith, które nosiła Audrey Hepburn vel Holly Golightly w „Śniadaniu u Tiffaniego”. Gdyby tak do zakupu dorzucili jeszcze sukienkę Givenchy i sznur pereł, ach 🙂 .
A na zdjęciu poniżej mówiłam do męża, że ma mi robić ładne zdjęcia 😉 .
I to na tyle z codzienności modowej. Następnym razem wyjdę i z garażu, i z szafy. Wyjdę w przenośni, nie dosłownie 😉 . Chociaż, kto to tam wie, co mi podsunie kolejna wena 🙂 .