Z góry proszę o wybaczenie. Bo będzie krótki wpis i pewnie z wątpliwą składnią oraz sensem.
A to wszystko z powodu wielkiego zakręcenia, zmiany czasu i ogólnej euforii.
Piszę te słowa o 6-tej rano czasu polskiego, a 21 pacyficznego. Po 28 godzinnej podróży i dwóch nieprzespanych nocach. Ale nie narzekam, żeby nie było 🙂 .
Jestem w mojej ukochanej Kalifornii i w jeszcze bardziej uwielbianej Santa Monica. Jest to moje miejsce na ziemi. Po prostu. Dlatego wracam tu, jak tylko mam taką możliwość.
Tym razem już po raz piąty.
I ten kolejny raz przeżywam mój pierwszy dzień w tym miejscu. Taki osobisty kalifornijski dzień świstaka.
Razem z moimi chłopakami mamy już niezłą wprawę.
Taki świstakowy dzień zaczynamy z reguły bardzo wcześnie, ze względu na jet lag. I jesteśmy wtedy bardzo głodni. Tym razem, wzięłam ze sobą owsiankę, bo wiedziałam już, co się święci. Ale głód kawy włącza się zaraz po zjedzeniu.
Po kawę wyruszamy przepięknym parkiem Palisades Park, z którego widok na plażę jest bezcenny.
Dobrych opcji kawowych w Santa Monica jest sporo. Kiedyś o tym dokładniej napiszę.
Nasza pierwsza kawa na kalifornijskiej ziemi jest z reguły ze sklepu Whole Foods. O tym sklepie pisałam już kilkukrotnie w amerykańskich wpisach. Pokażę go i opowiem więcej we vlogach, które zaczęłam kręcić właśnie w Santa Monica.
Po kawie, dopada nas kolejny głód. Tym razem, braku internetu. Wtedy idziemy dwie ulice dalej do T- Mobile, kupić amerykańskie karty sim.
Niedawno, ta właśnie sieć wprowadziła ciekawą opcję dla turystów i przyjezdnych. Pakiet 3- tygodniowy 2 GB transmisji danych, nieograniczone sms’y i 1000 min. rozmów lokalnych za 30 $ netto.
W T- Mobile obsługiwał nas bardzo miły konsultant. Nie tylko opowiedział nam o swojej pasji fitness i body building, to jeszcze pokazał zdjęcia z Arnoldem i Jean Claud’em.
Ale najbardziej zaciekawił naszego syna, gdy pokazał mu swoje zdobycze w Pokemon Go! Właściwie nie wiem, kiedy znajduje czas na pracę i wspomnianą siłownię, patrząc na jego pokemonowy dorobek 😉 . Powiedział przy tym, że właśnie w Santa Monica i Los Angeles jest zagłębie pokemonów. A najwięcej podobno przy molo Santa Monica Pier. Pewnie będziemy to sprawdzać 🙂 .
Spokojniejsi, z internetem w komórkach, wyruszyliśmy na słynny deptak na trzeciej, czyli Third Street Promenade.
O godzinie 11 czasu lokalnego zrobiliśmy się znowu strasznie głodni. I na deptaku jest jedna z naszych ulubionych sieciowych restauracji z kuchnią meksykańską Chipotle.
Jest to świetna opcja przystępnego cenowo, dobrej jakości i specjalnie wyselekcjowanego szybkiego jedzenia.
I tak jak już wspominałam, chyba nigdzie na świecie, może oprócz Meksyku, nie ma tak dobrej kuchni meksykańskiej jak właśnie w Kalifornii.
Zawsze wizyta na deptaku kończy się podobnie. Każdy członek naszej rodziny ma już swoje ulubione miejsca, do których koniecznie musi wejść.
Nie może zabraknąć bluz z Abercrombie & Fitch, sklepów z odzieżą sportową Champs, Footlocker i Nike. No i na koniec Apple Store, no bo przecież mogli coś nowego wprowadzić przez ostatnie 48 godzin 😉 .
Na deptaku czas szybko płynie, jak to z reguły w sklepach bywa.
Potem musieliśmy trochę przyspieszyć, żeby zrobić jeszcze zakupy spożywcze w Whole Foods (czy ja już wspominałam może o tym fajnym sklepie 😉 ?) i najważniejsze- kupić rowery, nasz główny środek lokomocji przez najbliższy miesiąc.
Jako przysposobieni Poznaniacy, mamy swój opracowany sposób w temacie rowerowym.
Kupujemy je w wypożyczalni, a potem, po miesiącu znowu odsprzedajemy w tym samym miejscu, za połowę ceny 🙂 .
Jest to taka win-win sytuacja, zarówno dla nas, jak i dla naszego już znajomego właściciela wypożyczalni z Holandii.
Chciałam jeszcze ze szczegółami opisać drogę powrotną na tych rowerach, w pięknym wczesno- wieczornym kalifornijskim słońcu, ale moje oczy postanowiły już się nie otwierać. Zaraz nos wyląduje na klawiaturze i stracę cały ten świstakowy wpis. A tego byśmy bardzo nie chcieli, prawda? 😉
Jedyną czynnością, którą udało mi się dokończyć, jest wrzucenie kilku zdjęć.
Wysyłam kalifornijskie słońce i niech pozytywna moc będzie z Wami!