Wracam do moich ulubionych wpisów. Matematyczno- kalifornijskich. Jako wstęp, proponuję, żebyście zapoznali się z postem, w którym opisywałam 10 rzeczy, które musisz zrobić w Los Angeles klik . Teraz , rozszerzę tę listę geograficznie i ilościowo. Jakościowo, gwarantuję, że wszystkie aktywności są warte każdej minuty i każdego wydanego na nie centa. Sprawdziłam to na własnej skórze. I portfelu.
Zacznijmy od wycieczki na północ od Miasta Aniołów.
1. Przejechać do północnej Kalifornii przez Big Sur
Jeśli jesteś fanem amerykańskiego kina, to te obrazki są ci bardzo dobrze znane. Przepiękna trasa położona na samym wybrzeżu, z oszałamiającymi klifami i plażami. Jest częścią jednej z 3 alternatywnych dróg do przejechania z Los Angeles do San Francisco i tym samym, jest najdłuższa (ok. 800 km). Częściowo obejmuje drogę Pacific Coast Highway (PCH), ale najbardziej znana jest jako „jedynka”/ California State Route 1.
Samo Big Sur nie ma jednolicie wytyczonych granic. Przyjmuje się, że jest to ok. 140 km linii brzegowej, między rzeką Carmel w hrabstwie Monterey a kanionem San Carpóforo w hrabstwie San Luis Obispo.
Do Big Sur dojechaliśmy z Santa Monica przez Malibu, drogami nr 1 i 101. Rozłożyliśmy wyprawę na 2 dni, z noclegiem w połowie trasy, w okolicach miejscowości San Simeon, w hrabstwie San Luis Obispo. Niedaleko, była jedna z atrakcji turystycznych Hearst Castle, stylizowana posiadłość amerykańskiego magnata prasowego Williama Hearsta. My jednak ją celowo ominęliśmy, żeby tym razem mieć czas na obcowanie z przyrodą.
Zamiast do zamku, pojechaliśmy oglądać niesamowite ilości słoni morskich, tarzających się w piachu na plaży w Piedras Blancas. Robi to ogromne wrażenie! Odgłosy, zachowanie i zapach tych zwierząt jest nie do opisania.
Dalej na północ po drodze przez Big Sur, przejeżdża się słynny most Bixby Bridge. Na żywo jest bardzo okazały. A na warunki amerykańskie dodatkowo „very historic”, ponieważ budowę ukończono w bardzo odległych, na amerykańskie realia, czasach, bo w 1932 r.
Big Sur jest dość kapryśne, jeśli chodzi o pogodę latem. Bardzo często można trafić na mgły oceaniczne. My niestety mieliśmy takiego pecha i dużej części tych cudownych widoków nie udało nam się zobaczyć. Musimy wrócić na wiosnę lub jesienią.
2. Zobaczyć most Golden Gate w San Francisco
To, że San Francisco jest absolutnym ‚must see’ w Kalifornii, to nikogo przekonywać nie trzeba. Samo miasto jest wyjątkowe i ma swoich wiernych turystycznych fanów. Niektórzy nawet kochają je tak mocno, jak ja Santa Monica i Los Angeles! Niesamowite.
Dla mnie, SanFran to taki miks właśnie LA, Nowego Jorku i Barcelony. Mówi się, że jest jednym z bardziej europejskich miast Stanów i faktycznie coś w tym jest. A o atrakcjach samego miasta można napisać oddzielnego bloga właściwie.
Jakbym miała jednak wymienić tylko jedną rzecz, którą chciałabym zrobić w San Francisco, to byłoby to mimo wszystko zobaczenie mostu Golden Gate. Nie bez powodu znajduje się on na większości światowych ‚bucket lists’, czyli rzeczy do zobaczenia przed śmiercią.
Apropos śmierci, według Wikipedii, z mostu GG skoczyło 2000 samobójców, z czego 1500 zmarło. Może ktoś nie wie jeszcze, że jest on też nazywany Mostem Samobójców i jest drugą najczęściej wybieraną lokalizacją na świecie, właśnie przez osoby targające się na swoje życie.
Golden Gate najlepiej oglądać i fotografować ze wzgórza Battery Spencer, po drugiej stronie zatoki San Francisco, w hrabstwie Marin. Praktyczna wskazówka, aby wziąć ze sobą ciepłe ubranie. Temperatura w czerwcu może bardzo zaskoczyć. Podczas naszego pobytu, spadła w dzień do ok. 13 st. C. Podczas, gdy 40 km dalej było ok. 40 st. O tym zresztą już nie raz wspominałam. Pogoda i klimat samego San Francisco ma się niewiele do pogody ogólnie panującej w Kalifornii.
Dlatego może mam niedosyt tego miasta i ciarki na plecach, gdy o nim wspominam. Nigdzie indziej w Kalifornii, na turystycznych straganach nie można kupić tylu różnych polarów i puchowych kurtek z kalifornijskim niedźwiedziem. Takie gadżety, tylko w San Francisco.
3. Zobaczyć sekwoje w Sequoia National Park
Spektakularne parki narodowe to prawdziwa duma Ameryki. Bo mają ich aż 58, w różnych stanach. Jednym z nich, na pewno wartym zobaczenia, jest Park Narodowy Sekwoi, z największymi drzewami na świecie- mamutowcami olbrzymimi, potocznie zwanymi sekwojami.
Leży on w południowej części gór Sierra Nevada, na południe od Parku Yosemite. Z San Francisco jest to około 4,5 godz. drogi samochodem (ok. 400 km), w stronę południowo- wschodnią. Z Los Angeles jest trochę bliżej, około 300 km, jadąc częściowo międzystanową autostradą I-5.
W parku znajduje się największe drzewo na świecie- General Sherman Tree o wysokości 84 m. i średnicy pnia 8 m. oraz drugie, co do wielkości- General Grant Tree o wysokości 81,5 m. i średnicy 5 m.
Co tu dużo mówić. Nawet, jak jest się umiarkowanym fanem natury, to trudno nie być pod ogromnym wrażeniem potęgi tych drzew i przyrody. Stojąc między sekwojami, których wiek sięga ponad 2000 lat można poczuć się jak liliput w ogromnym lesie. Dla dzieci, jest to też niezapomniane przeżycie.
4. Pojechać na wycieczkę po kalifornijskich winnicach w okolicach Santa Barbara
Od razu uprzedzę wszystkich znawców i koneserów win. Wiem, wiem, że najlepsze kalifornijskie wina pochodzą z doliny Napa w Północnej Kalifornii (ponad 600 km od LA). Ale, jeśli ktoś podobnie jak my, chce zwiedzić kalifornijskie winnice w okolicach Los Angeles, to nie ma lepszej opcji niż okolice Santa Barbara (ok. 200 km od LA). A dodatkowo, można się poczuć jak bohaterowie filmu „Bezdroża”/ ‚Sideways”, którego akcja toczy się dokładnie w tym miejscu.
Rejon Santa Barbara, z doliną Santa Ynez jest bardzo urokliwy, z ponad 8 tys. hektarów winnic. Przeważają tutaj mniejsze i rodzinne winiarnie, łącznie ponad 200. Najbardziej popularnymi rodzajami win jest Pinot Noir i Chardonnay.
Na zwiedzanie winnic wybraliśmy jednodniową wycieczkę organizowaną lokalnie w systemie „hop on/ hop off”. W ramach pakietu mieliśmy możliwość odwiedzenia i degustacji win w 4 winiarniach, z elastycznym czasem spędzonym w danym miejscu. Lokalny przewodnik wozi gości małym busem po wybranych miejscach. W każdej winiarni do wyboru są 4 rodzaje win do degustacji.
Nasza wycieczka przypadła akurat na niski sezon, w styczniu. Wadą tego czasu był okres wegetacji roślin, natomiast ogromną zaletą znikoma ilość turystów. Dzięki temu, mieliśmy prywatną wycieczkę, ponieważ cały bus z przewodnikiem był tylko do naszej dyspozycji. Było fantastycznie, z każdym odwiedzanym miejscem coraz lepiej. A wspomnienia z ostatniej winiarni są lekko zamazane.
Była to moja pierwsza w życiu „wine tour”. Ale wiem, że jeśli kiedyś jeszcze będę miała okazję w czymś podobnym uczestniczyć, czy to w Stanach, czy w Europie, to na pewno skorzystam z okazji. Degustacja wina w tak naturalnym środowisku, wśród przepięknych wzgórz i z rąk pasjonatów, którzy z należytą pieczołowitością napowietrzają każdy kieliszek- bezcenna.
Wracając z takiej wycieczki, warto zobaczyć jeszcze jedno miejsce w rejonie Santa Barbara- miasteczko Solvang. Jest to miejscowość założona w 1911 r. przez duńskich kolonistów. I tym samym bardzo przypomina skandynawski skansen. Coś absolutnie innego i zaskakującego w kalifornijskim krajobrazie. No i kolejna „historyczna” atrakcja.
5. Odwiedzić Universal Studios Hollywood
Parki rozrywki i studia filmowe to kolejna wizytówka Ameryki. Mimo, że jest to chyba jedna z głównych atrakcji turystycznych, wymienianych w każdym przewodniki, to nie ma co się oszukiwać, że nie zobaczyć chociaż jednego, byłoby ogromną stratą.
Miejscem, który najlepiej łączy w sobie park rozrywki z możliwością zajrzenia za kulisy znanych filmów, jest Universal Studios Hollywood. Od wiosny tego roku, otwarta jest nowa, spektakularna atrakcja- zamek i świat Harrego Pottera.
Zamek jest właściwie repliką z filmową scenografią, w iście hollywoodzkim stylu. Po przejściu przez zamek, punktem kulminacyjnym jest przejażdżka 4D przez Świat Harrego Pottera.
Powiem szczerze, że mimo doświadczenia w różnych parkach rozrywki i na różnych śmiałych atrakcjach, ta mnie całkowicie zaskoczyła. Efekty trójwymiarowe połączone z rzeczywistymi rekwizytami, ruchem, wiatrem, wodą, podczas szybkiej jazdy wagonikiem, kręcącym się na wszystkie strony świata, przerosły moje oczekiwania. A w przypadku naszego 8 letniego syna, były nawet zbyt emocjonujące. Jest to idealna rozrywka dla osób szukających mocnych wrażeń.
W Universal’u oprócz kilku innych atrakcji w stylu m.in. filmów „Jurassic Park”, „Transformers” czy „Wodnego Świata” jest bardzo ciekawa wycieczka po samym studio i planach filmowych. Zwiedza się wtedy przykładowo ulice Nowego Jorku, bardzo często wykorzystywane w różnych scenografiach, przejeżdża przez rynek z „Powrotu do Przyszłości”, ulicę Wisteria Lane z „Gotowych na Wszystko” czy ogląda wrak palącego się samolotu z „Wojny światów”. Dla fanów amerykańskiego kina, takich jak ja i amerykańskich super-produkcji, jak moje chłopaki, to cały dzień spędzony w Universal Studios po prostu musi być w grafiku amerykańskich podróży.
6. Zwiedzić lotniskowiec „USS Midway”w San Diego i odwiedzić bar „Kansas City Barbeque” z filmu „Top Gun”
San Diego jest moim ulubionym miastem w Kalifornii, zaraz po Santa Monica i Los Angeles. Moja mieszkająca tam koleżanka zawsze powtarza, że gdybym trafiła na samym początku właśnie tam, a nie do Santa Monica, to byłby to mój numer jeden. I bardzo możliwe, że ma rację.
Samo San Diego ma w sobie wiele kalifornijskiego uroku, bardzo dużo atrakcji i przepięknych plaż. Pewnie jeszcze nie raz napiszę o nim na blogu.
Jedną z ciekawszych jest wizyta na lotniskowcu USS Midway. Od 2004 r. jest to statek- muzeum, który można zwiedzić praktycznie całkowicie. Wcześniej brał udział w wojnie w Wietnamie oraz operacji Pustynna Burza.
Wiele fascynujących informacji z życia lotniskowca i historii można dowiedzieć się od bardzo zaangażowanych weteranów, którzy pełnią rolę przewodników na okręcie. Ponadto na lotniskowcu można obejrzeć prawdziwe samoloty bojowe, należące w przeszłości do Marynarki Wojennej USA.
Całkiem niedaleko lotniskowca, znajduje się ulubiona atrakcja mojego męża- bar „Kansas City Barbeque”. Zasłynął z 2 kultowych scen w filmie „Top Gun”, z młodym Tomem Cruise’em w roli głównej. Atmosfera tego miejsca jest wyjątkowa, właśnie ze względu na oryginalne filmowe gadżety oraz właściciela, który codziennie, od ponad 30 lat, sam obsługuje gości. Pod względem kulinarnym, jest to całkowita odwrotność zdrowej i organicznej kuchni, za to w typowo amerykańskim wydaniu. W barze ciągle stoi pianino, na którym Maverick i Goose grali „Great Balls of Fire”.
7. Przejechać rowerem Pacific Beach w San Diego
Pacific Beach to taka mieszanka Santa Monica i Venice Beach w San Diego. Piękna plaża, ze ścieżką dla pieszych i rowerów, restauracjami, barami i sklepami. Wszystko w luźnej, nieskrępowanej, w surferskim klimacie, atmosferze. Gdybym była surferką i wskakiwała do Pacyfiku o 6 rano, to też bardzo chętnie wybierałabym tę plażę.
Rowerem można przejechać całą promenadę wzdłuż plaży, ok 4,5 km. W powrotnej drodze można skręcić na drugą stronę, nad zatokę Mission Bay.
W Pacific Beach jest wiele restauracji z bardzo dobrą kuchnią, barów i piwiarni serwujących modny ostatnio „craft beer”, czyli piwo rzemieślnicze. Latem jest to bardzo popularna i tłoczna destynacja. My mieliśmy okazję sprawdzić kalifornijską zimę w Pacific Beach. Był to czas idealny na przejażdżki rowerowe, częściowe opalanie na plaży i wizyty w mało zatłoczonych restauracjach. A ceny w hotelach na samej plaży były 3 razy niższe niż w wysokim sezonie.
Mam na swojej „bucket liście” wynajęcie kiedyś domku na samej plaży w Pacific Beach. Takiego z ogromnymi przeszkleniami, w prostej, nowoczesnej bryle. Szczególnie wtedy, gdy już mi się doszczętnie znudzi Santa Monica 🙂 .