We wrześniu, w blogosferze nastąpiło ogromne poruszenie. Wszyscy dosłownie rzucili się w wir pracy, nowych planów i obietnic regularnych publikacji oraz projektów.
A u mnie ten miesiąc przebiega na sporym chill-oucie i takich letnio- jesiennych transformacyjnych przemyśleniach, po kalifornijskiej relokacji.
Nie jestem fanką jesieni. Zimy zresztą też. Tak właściwie, to jestem zwolenniczką późnej wiosny oraz lata, w całej okazałości. Czyli oznacza to ni mniej ni więcej, że od teraz przez kolejne 8 miesięcy będę trochę jęczeć. Głównie na pogodę. I smutne miny na naszych ulicach, które zresztą przeszkadzają mi bez względu na porę roku.
Ale, ale, żeby nie było. Okres jesienno- zimowej hibernacji ma swoje małe ‚hajlajts’. Można wtedy dość bezkarnie chodzić w wyciągniętych dresach, nazywanych zgodnie z trendami „comfy home wear” czy wysiadywać na kanapie zaliczając kolejne serialowe sezony i czytać zaległe kryminały. A i w kinach, po letniej suszy też zawsze następuje przebudzenie.
Ten kalejdoskop będzie trochę jeszcze na pograniczu ostatnich 2 miesięcy. W sierpniu celowo odpuściłam, ponieważ wplatałam moje odkrycia i historie w inne kalifornijskie wpisy oraz vlogi.
# aktywność/ vlogowanie
Całkowita dla mnie nowość ostatnich tygodni, czyli nagrywanie video blogów.
Dla osób niezorientowanych, krótkie wprowadzenie. Założyłam kanał na youtube, gdzie publikuję vlogi z pobytu w Kalifornii. Do tej pory udało mi się zamieścić 7 video. Planuję regularnie dodawać nowe, jeszcze z Kalifornii. A potem, najprawdopodobniej z innych wyjazdów. I kto wie, skąd jeszcze.
Zaczęłam nakręcać video z takiej trochę przekory i ciekawości. Nigdy nie byłam mocna w występach mówionych przed kamerą. I nie potrafiłam montować prostych video. Po tych kilku próbach nie mogę powiedzieć, że to się jakoś diametralnie zmieniło. Ale na pewno dużo mi to dało.
Pozwoliło spojrzeć na siebie z trochę innej strony. Wiem, nad czym muszę popracować i do czego chciałabym dojść. Moje próby obniżania głosu i mówienia stonowanym, aksamitnym stylem wypadły średnio. Nie chciałam iść drogą wielu współczesnych youtuber’ów, którzy mówią manierycznie czy piskliwie. I w nieznanych mi narzeczach rodzimego języka. W rezultacie, wyszło momentami dość sucho i jednostajnie. Już wiem, że trzeba gdzieś znaleźć ten złoty środek. Jak to w życiu z reguły bywa.
Vlogowanie też zmusiło mnie do ogólnych refleksji. W wymiarze globalnym i moim osobistym. Po pierwszym zachłyśnięciu, zaczęłam dostrzegać tę drugą stronę. I zadawać sobie samej pytania, gdzie jest granica pokazywania prywatności i intymności? I czy chcę podążać drogą patrzenia na świat przez kamerę i relacjonowania życia dla wirtualnego odbiorcy? Już wiem, że niezupełnie. To jest ciekawy dodatek. Ale w bardzo kontrolowany i ograniczony sposób. Za bardzo lubię analogowo i prywatnie przeżywać oraz doświadczać.
#serial/ „Narcos” sezon 2
Mój ukochany Netflix, jak obiecał, tak zrobił. We wrześniu miał premierę drugi sezon serialu „Narcos”. I jak zawsze, dostępny w całości. Od razu. Tak, jak trzeba.
O pierwszym sezonie pisałam na tej liście. Dalsza historia Pablo Escobara, kolumbijskiego barona narkotykowego, nie jest może już tak zaskakująca i spektakularna, jak w pierwszej serii. Ale ma swoje przebłyski. Jest przepełniona wieloma świetnymi scenami akcji. Przeplatanie fabuły ze zdjęciami i prawdziwymi ujęciami archiwalnymi wypada znakomicie. Chociaż sezon jest lekko rozciągnięty, nie trzyma już tak w napięciu, jak poprzedni.
Ciekawą opinię usłyszałam ostatnio od mojej dobrej koleżanki. Która to ma dobrego kolegę z Hiszpanii. Który to stwierdził kategorycznie, że „Narcos” nie da się oglądać przez głównego bohatera (przyp. granego przez Wagner’a Moura). Bo z pochodzenia jest Brazylijczykiem. I kaleczy hiszpański. I ten to kolega nie może tego słuchać. Ja na szczęście nie jestem tak biegła w hiszpańskim i jakoś daję radę.
# przedmiot/ bluza z kapturem Abercrombie & Fitch
Amerykanie oprócz wielu światowych i spektakularnych wynalazków, mają na swoim koncie jeszcze jeden. Bluzy z kapturem typu „hoodie”. A moimi absolutnymi faworytami są od kilku lat te, od amerykańskiej marki o trudnej nazwie, Abercrombie & Fitch, w skrócie A&F.
Zanim zaczęłam jeździć do USA, pierwsze bluzy kupowałam online w międzynarodowych sklepach czy na portalach aukcyjnych. Niestety, kilkukrotnie nacięłam się na podróbki, których w przypadku tej marki w sieci nie brakuje.
Teraz, podczas każdego pobytu w Stanach, wizyta w sklepie A&F i zakup „hoodie” jest stałym punktem programu. Tym razem, skusiłam się na różową bluzę z podszewką z „misia”. Jest tak miła i ciepła, że praktycznie przez pierwszą godzinę od wstania nic innego nie noszę. Jest to też idealna część garderoby na kalifornijskie wieczory. I na wszelkie około- sportowe aktywności i spacery. Szczególnie na nadchodzące dni i miesiące. Ojej.
# odkrycie/ Bio dział w „Makro”
Jedną z tych rzeczy, za którymi zawsze strasznie tęsknię po wyjeździe z Kalifornii, są zakupy w moim ulubionym eko sklepie „Whole Foods”. Pisałam o nim z jakiś milion razy, wiem, wiem.
Po każdym powrocie i na fali kupowania bio produktów, szukam ciągle w Polsce, a najczęściej w Poznaniu miejsc ze zdrową żywnością. Bardzo mile zostałam zaskoczona podczas niedawnej wizyty w „Makro”. Odkryłam tam dział bio warzyw i owoców, z całkiem niezłym, jak na polskie warunki, asortymentem. Od bananów po mini kolorowe eko marchewki i mini patisony. Przez chwilę poczułam się prawie jak w tym sklepie, co to go tak strasznie lubię. Od razu humor mi się poprawił.
W „Macro” często zaopatruję się także w ryby i owoce morza. Nigdzie indziej nie znalazłam tak dobrego wyboru świeżego asortymentu.
Ten akapit brzmi trochę, jak reklama z gazetki marketowej. Ale osoby, które na co dzień szukają eko produktów spożywczych wiedzą, o czym mówię. Ciągle trzeba się nieźle nagimnastykować, żeby znaleźć świeże i z sensownym wyborem. A codzienne wycieczki logistyczne przez całe miasto do pojedynczych eko punktów są naprawdę dla mocno wytrwałych.
# ciekawostka
W tej serii, jest zawsze jeszcze ten punkt. Tym razem, nie mam tu jednej konkretnej rzeczy do opisania.
Moje ostatnie tygodnie są miksem różnych przeżyć. Powrót z Kalifornii, mimo, że z wielu względów pozytywny (pisałam o tym tutaj ) zawsze powoduje też wiele refleksji. Różnej natury. Tym razem było podobnie. Ale nie wchodząc głębiej w trudne tematy, zawsze rodzi się jedno zasadnicze pytanie.
Czy tutaj jest to miejsce, do którego stale chce się wracać? A mówiąc brutalnie, czy ten kraj jest tego po prostu wart? I czy chcę, aby tutaj dorastało moje dziecko?
Na te pytania ciągle odpowiadam twierdząco. Ale są dni i momenty, kiedy myślę sobie, że może to się kiedyś zmienić. Na razie, nic bardziej sobie nie cenię, niż możliwość tych dłuższych relokacji do ukochanej Kalifornii. I wolności wyborów, których na co dzień dokonuję.
A jak Wam mijają ostatnie tygodnie? Pod znakiem dużej koncentracji i motywacji do działania? Czy powolutku i refleksyjnie? Dokonaliście jakieś ciekawych odkryć?
PS. Jeśli ktoś ma do polecenia fajne bluzy z kapturem na jesienno- ziomowe dni, to śmiało.