Jestem fanką amerykańskich seriali. Przyznaję się bez bicia. Jest to moja grzeszna przyjemność (pasuje mi tu bardziej angielski odpowiednik „guilty pleasure”, ponieważ jakoś tak brzmi dobitniej, a ja jestem very guilty 😉 ).
W dobry serial wkręcam się błyskawicznie i jeśli jest taka możliwość, oglądam go od razu ciurkiem.
Usprawiedliwiam się sama przed sobą tym, że zawsze oglądam w oryginale, to chociaż jest to jakieś ćwiczenie językowe 😉
Moje uzależnienie nie jest też tak całkiem bezpodstawne, tłumaczę sobie.
Współczesny amerykański przemysł filmowo- telewizyjny praktycznie żyje serialami wszelkiego typu. Od oper mydlanych i sitcomów, seriali komediowych, sensacyjnych, obyczajowych, po różnego rodzaju talent shows. Praktycznie każda stacja telewizyjna ma na koncie jakiś hitowy serial.
Odkąd zaczęłam regularnie bywać w Los Angeles, zaskoczyła mnie ogromna promocja na nośnikach reklamy zewnętrznej, właśnie różnego typu seriali. Do tego stopnia, że jeżdżąc po ulicach LA, nie zawsze zobaczy się billboard najnowszego przeboju kinowego (co za paradoks 🙂 ). Ale za to, będzie się na bieżąco z nowymi produkcjami serialowymi, czy odsłonami kolejnych sezonów trwających produkcji.
Ponadto ogromna popularność i promocja tej właśnie formy związana jest też z występowaniem w nich, coraz częściej, najwyżej notowanych aktorów hollywoodzkich, czyli tzw. A- listers.
O samym przemyśle i trendach można dużo pisać. Ale ja właściwie chciałam skupić się na moich ulubionych serialach. Czy tych wartych obejrzenia, według mnie oczywiście 😉
W związku z tym, postanowiłam stworzyć własną serialową shortlistę 🙂
A że okazało się, iż jest ona dość długa i większość osób pewnie przysnęłaby po drugim serialu, to podzieliłam ją na części. Kto wie, może powstanie z tego stała rubryka 😉
Część 1:
– komediowe
1. „Friends”/ „Przyjaciele”, produkcja Warner Bros/ NBC (1994- 2004), 10 sezonów
Dla mnie kultowy, stał się klasyką gatunku. Wracam co jakiś czas do początku i wszystko. Idealny na jesienno- depresyjne klimaty. Teksty epickie. I jak niewielu się udało, 10 sezonów przez 10 lat jest równie dobrych.
W sieci krąży wiele zestawień ulubionych scen i powiedzeń z „Przyjaciół”. Praktycznie każde dobre 🙂 Na czele z kultowym „How you doin?'” by Joe Tribiani.
Nie mogę się doczekać „Friends reunion”, której amerykańska premiera odbyła się 21. lutego.
– sensacyjne/ gangsterskie / political fiction
2. „The Sopranos”/ „Rodzina Soprano”, produkcja HBO (1999-2007), 6 sezonów
Przymierzałam się do niego dość długo. A niepotrzebnie, bo było warto 🙂
Pozycja obowiązkowa dla fanów „Ojca Chrzestnego” i nie tylko. Rewelacyjna gra Jamesa Gandolfini, który wydawał się być urodzony dla tej roli. Chociaż podobno w rzeczywistości był spokojnym pacyfistą 🙂 Oczywiście nie brakuje drastycznych scen i ostrego języka. Ale też bardzo fajnie można poczuć klimat „podmiejskiej” Ameryki i stylu życia Amerykanów włoskiego pochodzenia w New Jersey, stanie który wraz z Nowym Jorkiem tworzy kolebkę włoskiej kultury w Stanach.
3. „Breaking Bad”, produkcja AMC (2008-2013), 5 sezonów
Zaskakujący w każdym sezonie i bardzo wciągający. Główny bohater Walter White (odkryty całkiem niedawno przez Hollywood Bryan Cranston, z tegoroczną nominacją do Oscara za główną rolę męską w filmie „Trumbo”) jest tym typem postaci, którą się zarówno lubi i nie lubi. Sceneria gorącego Nowego Meksyku z jego stolicą Albuquerque jest nierozerwalną częścią całej historii.
W wielu serialowych rankingach w pierwszej trójce. Dla fana seriali pozycja obowiązkowa.
4. „Narcos”, produkcja Gaumont International Television dla Netflix (2015- ), 1 sezon (2 w produkcji)
Nowość w Netflix. Historia kolumbijskiego barona narkotykowego Pablo Escobara, który u szczytu swojej kariery (w latach 70-tych i 80-tych) kontrolował 80% światowego handlu kokainą i znalazł się na 7 miejscu listy najbogatszych ludzi na świecie według magazynu „Forbes”.
Świetna rola brazylijskiego aktora Wagnera Moury. Fantastycznie oddany klimat Kolumbii tamtych czasów. Serial dwujęzyczny, hiszpańsko- angielski.
Plotki głoszą, że 2. sezon będzie już ostatni, aby utrzymać wierność prawdziwej historii. Trochę szkoda, ale jak wiadomo natura nie lubi próżni i na pewno pojawi się kolejna wciągająca opowieść.
5. „Graceland”, produkcja USA Network (2013- 2015), 3 sezony
Podobno oparty na prawdziwych wydarzeniach. Opowiada historię grupy agentów amerykańskich służb FBI, DEA i U.S. Customs, którzy mieszkają razem w domu na plaży w Południowej Kalifornii i działają pod przykrywką.
Jest na mojej liście, szczególnie ze względu na scenerię (willa na plaży jest boska :)! ) i fajną historię, którą się po prostu dobrze ogląda. Ciekawostką jest fakt, że serial był kręcony na Florydzie, ponieważ Kalifornia była za droga dla twórców 🙂 Floryda udająca Kalifornię też jest zawsze na propsie.
6. „House of Cards”, produkcja Netflix (2013- ), 4 sezony
Ten serial ma dla mnie kilka konkretnych zalet. Przede wszystkim, obsadę, sposób narracji, scenografię i dostępność wszystkich odcinków sezonu na raz 🙂
Właściwie nie jestem wielką fanką opowieści political fiction. I tu też połapać się we wszystkich zawiłościach powiązań i intryg nie jest łatwo. Ale nie obejrzeć Kevina Spacey jako Franka Underwood’a czy Robin Wright jako Claire (i jeszcze w tych świetnych stylizacjach) chyba nie przystoi prawdziwemu miłośnikowi seriali i kina w ogóle 😉
Cieszę się na ten 4. sezon, brawo dla świeżo upieczonego polskiego Netflixa, że od razu, w dniu amerykańskiej premiery udostępnił go również na swojej platformie.
W kolejnej serialowej części skupię się na obyczajowych, dramatycznych i „babskich”.
Jeśli ktoś chciałby mi polecić jakiś serial, to serdecznie zapraszam 🙂
Aha, tylko „Gry o tron” jakoś na razie nie mogę przełknąć. Z góry przepraszam wszystkich fanów! Wybaczcie, ale za bardzo kojarzy mi się z „Władcą Pierścieni”, a ja nie lubię szpetnych ludzi bez makijażu w mało przyjaznym klimacie 😉