Na wstępie, muszę powiedzieć, że jestem z siebie dumna. Tak mało skromnie i w typowo amerykańskim stylu.
Powodem mojego samozachwytu jest fakt stworzenia całkowicie samodzielnie zmontowanego vloga.
A jak czytaliście wcześniejsze wpisy i obejrzeliście vlog nr 1, to wiecie, że moje know- how w tym zakresie było naprawdę marne.
Dodatkową trudnością okazał się jeszcze timing.
Bo to, żeby kręcić video i nauczyć się obrabiać filmy, wymyśliłam praktycznie 2 dni przed wylotem do Stanów.
Nawet naiwnie myślałam, że uda mi się usiąść do pierwszego kroku jeszcze w Polsce. Oczywiście, plan, jak można było przypuszczać, zupełnie się nie powiódł.
Po przylocie do Kalifornii stanęłam przed dylematem.
Czy chwytać byka za rogi czy może nawet bardziej porwać z motyką na słońce i ogromną część wakacji przeznaczyć na kręcenie oraz obrabianie video? Co w praktyce oznacza bieganie ze sprzętem, myślenie o tym, co i jak pokazać i powiedzieć. Często kosztem rodzinnego czasu wspólnego.
A potem spędzić godziny przed komputerem, nierzadko z lekką frustracją, aby ucząc się, mimo wszystko dochodzić do efektów czyli gotowych materiałów.
I to wszystko, późnym wieczorem i nocą, bo przecież nie przyjechałam do ukochanej Kalifornii, aby nie wychodzić w ciągu dnia z mieszkania. Bo na dodatek nie zebrałabym tych materiałów video.
O i tak, błędne koło, na własne życzenie i widzimisię.
Do tego dochodzi jeszcze tradycyjna praca na blogu. Zależy mi na tym, aby przerwy w publikacjach też nie wydłużyły się jakoś znacznie. Bo to nigdy się dobrze nie kończy, ani dla samego bloga, ani dla samodyscypliny blogera.
W rezultacie, odpowiadając na to własne pytanie retoryczne, postanowiłam nie odpuszczać.
Nie szkodzi, że trochę nie dosypiam (a jestem ekstremalnym śpiochem, a do tego mam wakacje, goddamnit), że moje chłopaki nie mają często ze mną lekko (i vice versa 😉 ) i że chodzę obładowana jak wielbłąd, a jestem fanką stylu light.
Cieszę się bardzo, że udało mi się zmontować w pełni samodzielny vlog.
Jest to zawsze jakiś tam wpis do CV czy zaliczony punkt na własnej liście małych dokonań.
We vlogu, opowiadam o krnąbrnych włosach w kalifornijskim klimacie, nowym ruchu pieszym na skrzyżowaniach, indiańskich gadżetach i dodatkach do kawy.
A dla miłośników bardziej obrazów statycznych, załączam parę powiązanych zdjęć.
Uciekam, bo znowu się nie wyśpię, będę miała spuchnięte oczy i kwaśną minę na tych nagraniach 😉 .
Ale Was zapraszam do oglądania i śledzenia kanału na YouTube.
No to pa 🙂