Jeśli jesteś rodzicem, pełnym obaw, czy zwiedzanie świata z osobnikiem w tym wieku wyjdzie na dobre i jemu, i tobie, to koniecznie przeczytaj ten wpis. Albo uwierz mi na słowo.
A jeśli już podróżujesz z dzieckiem i ciągle zastanawiasz się, czy dobrze czynisz, to też czytaj dalej. Utwierdzę cię, że robisz świetnie! Od razu lepiej się poczujesz, a głosy malkontentów i fanów „bezpiecznych wakacji nad polskim morzem” będą cię mało obchodzić.
Ale, żeby nie było. Nie mam nic przeciwko wakacjom nad Bałtykiem. Tak w gruncie rzeczy. Tylko one są po prostu nie dla mnie. I już chyba też w ograniczonym zakresie dla mojego dziecka. Z jednej prostej przyczyny. Trochę szkoda mi czasu i życia, bo świat jest ciekawszy. I co więcej, tak bardzo dostępny.
O tym, że podróżowanie z niemowlakiem też ma sens, pisałam tutaj klik .
Mając ośmiolatka, z którym zwiedziłam kawał świata, wiem, że każdy etap ma swoje zalety. I każdy dostarcza niezapomnianych przeżyć.
# Z dzieckiem w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym
Otwartość na świat i poznawanie
Z dzieckiem, które już nie siedzi tylko w wózku i zaczyna mówić, zwiedzanie świata wchodzi na inny poziom. Jest to chyba najsłodszy okres przekręcanych słów, własnych spostrzeżeń i dziecięcej ciekawości. Wszystko jest w stanie zainteresować malucha. A szczególnie to, co nam wydawałoby się nudne czy nieciekawe. I też dalekie od typowych dziecięcych atrakcji.
Dziecko oswaja się z innymi kulturami, kolorem skóry, religiami, zwyczajami. Naturalnie zaczyna akceptować, że świat jest zróżnicowany. Szczególnie, jeśli będziemy przy tym uczyć je tolerancji.
Starsze dzieci zaczynają zadawać mnóstwo pytań. Wymaga to też od nas- rodziców przemyślanych odpowiedzi. Sami zaczynamy patrzeć inaczej na różne zjawiska i bardziej się otwierać. Myślę, że podróżowanie z dzieckiem nauczyło mnie większej akceptacji otoczenia i wyrozumiałości.
Zawsze bardzo mi zależało na tym, aby dziecko od najmłodszych lat wiedziało i widziało, że nie ma jedynego słusznego stylu życia, z daną religią i przekonaniami. Obecny system edukacji ciągle za mało otwiera dzieci na inne kultury. Dlatego, wzięliśmy jako rodzice sprawy w swoje ręce i we własnym zakresie tłumaczymy dziecku świat. Bezpośrednio. Na żywym organiźmie.
Wyrabianie nawyku aktywnego zwiedzania i odkrywania
Muzeum- nuda. Chodzenie po zabytkach- no nie z małym dzieckiem. Chodzenie po mieście w upale- przecież dziecku jest za gorąco. Zwiedzanie w zimę- no jak, jest za zimno.
I tysiące innych podobnych, ciągle powtarzanych streotypów oraz wymówek. Bo przecież jedynie, co dziecku może się podobać, to kluby malucha na wczasach all inclusive, aquapark i plaża.Pewnie, że dzieciom się takie atrakcje podobają. I nie ma w tym nic złego. Sama też chętnie korzystam z takich dobrodziejstw.
Tylko, nie wyobrażam sobie, ograniczenia się do takiej formy poznawania i odpoczynku.
Muzea, zabytki, nowe miasta, ulice, życie innych kultur to wszystko jest jeszcze bardziej interesujące. Tylko od naszego nastawienia oraz sposobu przekazania dziecku zależy sukces zaszczepienia w nim ciekawości świata. Jeśli sami nie dajemy pozytywnego przykładu, nie mamy na co liczyć.
Samo mówienie, że „muzea są fajne” leżąc ciągle przy basenie w upale, bo przecież jest za gorąco, żeby iść pozwiedzać, nie przekona nawet małego dziecka. A większego, tym bardziej. Nawyki kształtowane za młodu mają szansę przetrwać.
Czasami może to wymagać większej kreatywności i motywacji. Ale czy generalnie nie o to chodzi w świadomym wychowaniu i zaspokajaniu potrzeb wyższego rzędu?
Z mojej praktyki, kilka faktów statystycznych. Zwiedziliśmy z dzieckiem muzea w różnych stronach świata, przeszliśmy na piechotę wiele metropolii, obejrzeliśmy prawdopodobnie większość najważniejszych zabytków. Chodziliśmy zarówno w 35 st. upale w Andaluzji, Rzymie czy na Florydzie, w tropikalnym deszczu w Tajlandii oraz na mrozie w Chinach. Przeszliśmy większość Manhattanu wraz z mostem Brooklińskim oraz sporą część Muru Chińskiego. Zdążyliśmy też być na plażach, w Disneylandzie i aquaparkach.
Gdybym jednak musiała dokonać wyboru tylko jednej opcji. To bez wahania, wybrałabym chodzenie i zwiedzanie. A z zasady, takich pytań dziecku nie zadaję;). W rezultacie, wszyscy jesteśmy bardzo szczęśliwi.
Język obcy
Ameryki nie odkryję, gdy powiem, ze najlepiej uczyć się i poznawać język obcy/ angielski właśnie w Ameryce. Czy jeżdząc po świecie. A najlepiej, od najmłodszych lat. Osłuchanie się z językiem w obcojęzycznej codzienności jest bezcenne.
Podróżowanie ma jeszcze jedną wielką zaletę. Dziecko ma kontakt z różnymi odmianami języka, akcentami, z międzynarodową społecznością. Widzi, jak jednym językiem umieją się porozumiewać ludzie różnych kultur. I często, bez większego skrępowania brakami w zasobie słów czy przez mocne naleciałości języka ojczystego.
Starsze dziecko ma ogromną motywację, gdy potrafi w praktyce wykorzystać językową wiedzę z przedszkola czy szkoły. I dogadywać się z rówieśnikami czy w podstawowych życiowych sytuacjach.
Mimo, że u dzieci są różne etapy otwartości językowej, to prędzej czy później bezpośredni kontakt z żywym językiem procentuje.
Otwartość na smaki
Podróże kształcą, również kulinarnie. Dzieci podróżujące od najmłodszych lat i próbujące różnych potraw stają się smakoszami kuchni całego świata. Wszędzie znajdą coś dla siebie i są przez to dużo mniej wybredne niż ich, ograniczeni do jednej kuchni czy kilku potraw, rówieśnicy.
Wiem, co mówię, wielokrotnie sprawdziłam tę teorię w praktyce.
Jest tylko jeden podstawowy warunek. Otwarci na smaki rodzice. Jeżeli do takich należysz i chcesz, aby dziecko próbowało lokalnych potraw, to w mniejszym czy większym stopniu na pewno ci się to uda. I nie będzie potrzeby szukania typowych dań dziecięcych, w różnych zakątkach świata.
To często w naszych głowach tkwi przekonanie, że paluszki z kurczaka w panierce, z keczupem i frytkami są lepszym daniem dla dziecka niż pad thai, sushi czy kurczak po prowansalsku. Niepotrzebnie sami wmawiamy sobie, że dziecko czegoś nie zje, bo nie lubi czy wcześniej nie próbowało.
Moim celem zawsze było nauczyć dziecko takiej otwartości. Wymagało to czasami większej cierpliwości czy poszukiwań. A często było zaskakująco proste.
Kiedy dzisiaj pytam mojego syna o ulubione potrawy, to usłyszę: sushi, chińskie noodles czy półkrwisty stek. Szybciej zje miskę ryżu niż frytek. Bardzo mnie to cieszy. I co też ważne, jest dużo praktyczniejsze oraz mniej stresujące przy podróżowaniu.
Samodzielność i budowanie własnej wartości
Podróżowanie to także wychodzenie z własnej strefy komfortu, utartych schematów i przewidywalnych sytuacji. To często mierzenie się z trudnościami, eksperymentowanie i podejmowanie odważnych decyzji. Zarówno ze strony rodziców, jak i dzieci. To również ocena porażek, wyciąganie wniosków i ciągły rozwój. Pogłębianie samodzielności i budowanie zdrowego poczucia własnej wartości. Na każdym etapie życia.
Ciągłe podróżowanie z dzieckiem może nieść ze sobą tylko jedno zagrożenie. Zdziwienie i obrażenie dziecka w momencie, gdy chcecie gdzieś pojechać bez niego. Ałć.
Właśnie doświadczyłam tego na własnej skórze. Po tym jak oświadczyłam synowi, że lecimy sami za ocean, aby uczcić moje urodziny w typowo dorosły sposób, usłyszałam.
„Jak możesz mi to robić! Przecież ja tak kocham Nowy Jork!”.