To jest pierwszy wpis, który początkowo miał być częścią jednego postu pod tytułem „Kilka powodów, dla których podróżowanie z dzieckiem na każdym etapie życia ma sens”. Ze względu na obszerność, postanowiłam podzielić go na dwie części. W pierwszej, skupię się na wieku niemowlęcym. A w kolejnej, na okresie przedszkolnym i wczesnoszkolnym.
Zajrzyjcie koniecznie wkrótce.
# Podróżowanie z niemowlakiem
Nie wyobrażam sobie podróżowania bez dziecka będąc mamą. Zawsze było dla mnie oczywiste, że jeżeli sami dużo jeździliśmy nie mając dziecka, to niewiele się zmieni, gdy zostaniemy rodzicami. Pod warunkiem, że nie będzie ku temu losowych przeszkód. Na szczęście takowych nie ma i nigdy nie było.
Właściwie zawsze wydawało mi się, że jest to naturalna kolej rzeczy. Bliska jest mi filozofia, że pojawiające się dziecko „powinno” dostosować się do trybu życia rodziców, a nie odwrotnie. Oczywiście, w jakiś racjonalnych granicach.
W przypadku podróżowania, moje podejście także się nie zmieniło. A nawet jeszcze mocniej utwierdziłam się w przekonaniu, że obecność dziecka na wyjazdach ma same zalety. Szczególnie, że wcześniej nie byłam ekstremalnym podróżnikiem ani zdobywcą. Nie uprawiałam freestyle’u na snowboardzie, zrzucona z helikoptera gdzieś w Kolorado czy nie wspinałam się na ośmiotysięcznikach w Himalajach. I w drugą stronę. Nigdy nie byłam fanką zorganizowanych wycieczek czy wyjazdów all inclusive. Ani programów animacyjnych i wieczorków zapoznawczych.
Moje podróżowanie było zawsze związane z wolnością wyborów i samoorganizacją. Im jestem starsza i więcej widziałam, tym bardziej cenię sobie podróże w rytmie slow, skupianie się na chwilach i indywidualnych przeżyciach. Tak samo cieszy mnie siedzenie w kawiarni i patrzenie na ludzi na rzymskiej ulicy, jak zwiedzanie cudów świata. A czasami to pierwsze nawet bardziej.
Dlatego obecność dziecka podczas takich podróży idealnie wpisuje się w całokształt. I to dziecka na każdym etapie życia. Zarówno w wieku niemowlęcym, jak i wczesnoszkolnym. O nastolatku nie znajdziecie tutaj informacji. Dopiszę za parę lat, jak sama doświadczę.
Wszędzie obowiązuje ten sam zestaw czynności
Czy to w domu, u przysłowiowej babci na wsi czy na wakacjach w Azji.
Szczególnie, jeśli chodzi o niemowlę, czyli dziecko niechodzące do ok. 10 miesiąca życia czy ok. pierwszego roku. Myślę tu głównie o karmieniu, przewijaniu czy usypianiu. Gdziekolwiek nie będziemy, te czynności pozostaną bez zmian i w zależności tylko od naszego dobrego nastawienia, wszędzie mogą być wykonywane bez większych przeszkód i problemów.
Karmienie piersią ma same zalety szczególnie podczas podróży, również tych bardziej egzotycznych. Nie trzeba się specjalnie martwić o dostęp do odpowiedniej żywności dla niemowląt czy podgrzewanie mleka. Wprawa przychodzi naturalnie i karmienie w różnych okolicznościach staje się bezproblemowe.
Wprowadzanie żywności stałej też nie musi oznaczać większej udręki. W wielu miejscach na świecie jest bardzo dobra jej dostępność. A zawsze można wozić ze sobą rezerwowe kilka słoiczków.
Paradoksalnie, w krajach bardziej egzotycznych łatwiej często o prostą i zdrowszą żywność typu warzywa czy ekologiczny drób.
W naszym przypadku, podróże do Tajlandii z niemowlakiem i półtorarocznym dzieckiem okazały się pod tym względem strzałem w dziesiątkę. Niemowlę karmione piersią „na jedzeniu tajskim” pozbyło się wysypki na skórze spowodowanej alergiami pokarmowymi. A dziecko w wieku półtorarocznym już jadło z nami posiłki w restauracjach, jedzenie uliczne czy owoce.
Z porad praktycznych, niezastąpione jest zaopatrywanie się w banany, odpowiednie dla najmłodszych i dostępne pod każdą szerokością geograficzną. Są świetną alternatywą, także w sytuacjach awaryjnych, ze względu na swoje właściwości (witaminy, składniki mineralne, błonnik), kaloryczność i smak.
Jeśli chodzi o zasypianie i spanie niemowlaka, to podróżowanie ma największą zaletę. Dziecko przystosowuje się do zasypiania w różnych okolicznościach. W wózku, w samolocie, w głośnym otoczeniu, podczas jazdy różnymi środkami transportu. Często spotykałam się ze stwierdzeniem młodych rodziców, że ich niemowlę zasypia tylko w jednych okolicznościach (z reguły w łóżeczku, we własnym domu) i jest to dla nich przeszkoda do wyjazdów. Tylko na pytanie, czy próbowali to zmienić i przyzwyczaić dziecko do innych sytuacji, z reguły odpowiedź była negatywna. Bądź po jednej próbie, utwierdzali się tylko we własnej opinii.
Moje obserwacje własnego dziecka i dzieci podróżujących z różnych stron świata pokazują, że niemowlę przyzwyczai się do wszystkiego. Wolniej bądź szybciej. Kluczem do sukcesu jest często nie tyle charakter samego dziecka, co nastawienie rodziców. A już na pewno mówienie, że „mój pięciomiesięczny syn nie lubi podróżować” jest czystą projekcją obaw rodzica.
Swoją drogą, ciekawe, jak często jako młodzi rodzice mamy tendencję do wyrokowania i określania preferencji niemowlaków czy małych dzieci. Zawsze mnie to mocno zastanawiało. I często denerwowało. Dlatego, starałam się sama tego nie robić. A, jeżeli już, to w pozytywny sposób. Że moje dziecko lubi wszystko, co jest rozwijające i poznawcze.
Dziecko niechodzące = pod całkowitą kontrolą
Może to brzmi dość apodyktycznie, ale pokazuje istotę rzeczy. Podróżowanie z niemowlakiem jest dlatego też łatwe, że to rodzice całkowicie decydują, gdzie, jak i na jak długo będą gdzieś jechać, iść czy coś robić. Nawet mając na względzie schemat dnia niemowlaka ta decyzyjność może być w tym okresie często łatwiejsza niż przykładowo u dwulatka.
Dziecko niechodzące i podróżujące w nosidełkach czy wózkach to w wielu sytuacjach skarb dla podróżników. Można zabrać je i na zwiedzanie miasta, wędrówkę czy wieczorne wyjście.
Osobiście, bardzo mile wspominam ten okres. Kilka światowych metropolii udało nam się zwiedzić z wózkiem, czy wysp z nosidełkiem. Jedynie, trzeba przygotować się na ćwiczenia siłowe w niektórych miejscach, które są umiarkowanie przystosowane na pojazdy kołowe (londyńskie metro!).
Przyjazność i korzyści ze strony otoczenia
Dzieci łagodzą obyczaje. I u większości osób wywołują pozytywne reakcje.
W Azji, w krajach typu Tajlandia czy Chiny malutkie dzieci są uwielbiane. Ma to swoje też bardzo praktyczne zalety. Od pomocy podczas logistyki, na lotniskach, w środkach transportu, aż po zajmowanie się dzieckiem w restauracjach, żeby rodzice mogli spokojnie zjeść posiłek.
Nie wspominając o sytuacjach, kiedy obecność dziecka jest, mówiąc dosadnie, opłacalna. Od razu do głowy przychodzi mi przykład z życia wzięty. Po przylocie do USA na lotnisko LAX, po 15 godzinnej podróży, okazało się, że do stanowisk celników będziemy czekać kolejne 3 godziny. Dzięki obecności dziecka zlitowano się nad nami i przesunięto do oddzielnego okienka, gdzie wszystko trwało łącznie 15 minut. Podobnych sytuacji podczas naszych podróży mieliśmy sporo. Nigdy nie zdarzyło nam się odczuć niechęci do dzieci. Może mieliśmy też po prostu dużo szczęścia. A dziecko, które jest regularnie przyzwyczajane do podróżowania oraz wszystkich czynności z tym związanych, staje się też bardzo otwartym i przyjaznym kompanem, nie tylko dla rodziców.
Odporność
Podróżujący niemowlak siłą rzeczy szybciej i lepiej się uodparnia. Wspominałam już o pozbyciu się alergii pokarmowej w Tajlandii. Mam swoją teorię, że moje praktycznie niechorujące dziecko dzięki wyjazdom i kontaktom z różnymi bakteriami oraz drobnoustrojami ma tak wysoki poziom odporności. Tym bardziej, że nie należę do przewrażliwionych mam i pozwalam dziecku potarzać się na korytarzu w samolocie, blisko obcować z innymi dziećmi w krajach egzotycznych czy jeść palcami w dziwnych miejscach.
Podczas pierwszego wyjazdu do Tajlandii z 5.- miesięcznym niemowlakiem, zaleceniem naszej pediatry był brak bezpośredniego kontaktu z tubylcami. A cytując „proszę nie pozwalać dotykać dziecka”. W praktyce wyszło tak, że nasz syn był większość wyjazdu na rękach Tajek, obściskiwany i całowany. Podobnie było zresztą w kolejnym roku.
Dzisiaj, w wieku 8 lat, bilans zdrowotny jest taki, że tylko 2 razy w życiu otrzymał antybiotyk podczas anginy ropnej (w Polsce). Jak o tym mówię znajomym mamom czy innym lekarzom, to mi z reguły nie wierzą.
Na koniec tej części, powiem jedno. Jeśli ma się duszę podróżnika, to pojawienie się dziecka nie stanie na przeszkodzie. A wszelkie małe niedogodności logistyczno- techniczne pozostaną bez większego znaczenia. Nie wierzcie, jeśli ktoś mówi inaczej.
Bo w tym wszystkim jest zasadnicza sprawa. Budowanie więzi i bliskości z dzieckiem podczas wspólnego odkrywania świata.
To jest najpiękniejsze i niezastąpione.