Postanowiłam napisać kilka słów na ten temat, ponieważ często spotykam się z pytaniami w stylu „co powinnam wiedzieć jadąc do Stanów po raz pierwszy”.
A ja o Stanach mogę mówić i pisać godzinami bo jestem całkowitą „amerykanofilką” czy dokładniej mówiąc „kaliforniofilką” (żadne z tych słów nie występuje oficjalnie w słowniku jęz. polskiego, ale wiecie o co chodzi 😉 ).
Postaram się trzymać w ryzach moje zapędy na 5-stronicowy elaborat i skupić na tych zjawiskach, które wydały mi się najbardziej zaskakujące, a i teraz przy kolejnych wizytach w USA nierzadko potrafią zadziwić.
1. Przylot do USA
Po kilkunastogodzinnym locie warto mieć resztki sił i świadomości, aby bezstresowo i szybko stanąć na amerykańskiej ziemi. I to najlepiej poza lotniskiem 😉 .
Pierwszą rzeczą, która może w tym pomóc jest niewwożenie świeżej żywności.
Już w samolocie wypełnia się specjalną deklarację na ten temat i lepiej się tego trzymać.
Podczas naszego pierwszego przylotu do USA, w ogólnym otumanienio -podekscytowaniu zapomnieliśmy na śmierć, że w bagażu mieliśmy polskie jabłko, które troskliwa babcia włożyła wnuczkowi na drogę (pozdrawiam Babcię serdecznie 🙂 ). Nie uszło to jednak uwadze, a dokładnie węchowi szkolonych psów. I tym sposobem zostaliśmy skierowani do specjalnej kolejki na dodatkowe kontrole bagaży. Cała akcja skończyła się spędzeniem dodatkowych 2 godzin na lotnisku. I oczywiście konfiskatą rodzimego jabłka.
Widać, że nie jest to rzadki proceder, ponieważ nawet sami amerykańscy celnicy często pytają w naszym ojczystym języku: „Any kielbasa or pierogi?”.
Ważną rzeczą, którą należy wziąć pod uwagę, szczególnie podczas łączonych lotów, jest ilość czasu na pierwszym lotnisku w Stanach.
Po wyjściu z samolotu następuje najważniejszy podział społeczeństwa na tzw. residents i non- residents. Do drugiej grupy zalicza się wszystkich przyjezdnych, niezależnie czy są częścią UE czy nie, z obowiązkiem wizowym czy bez. Generalnie obywatele wszystkich krajów świata trafiają w jedną kolejkę, która kończy się kontrolą dokumentów i rozmową z celnikiem o celu wizyty, a tym samym decyzją o pozwoleniu na wjazd.
Z mojego doświadczenia, na lotniskach w Nowym Jorku czy Los Angeles, stanie w takiej kolejce trwało od 10 minut do 3 godzin (w szczycie sezonu turystycznego). Przy lotach łączonych, można się lekko zestresować, kiedy ma się przykładowo 2-3 godziny na przesiadkę.
W kalkulowaniu czasu przesiadki trzeba wziąć pod uwagę jeszcze fakt, że na tym pierwszym lotnisku odbiera się bagaż główny. Na dużych portach trzeba go jeszcze przetransportować, często na inny terminal i nadać na nowo na lot krajowy (domestic flight).
Najdłuższy czas oczekiwania na lot łączony, który przeżyłam na lotnisku Newark/ Nowy Jork wynosił ok. 8 godzin, z czego 5 godzin zajęła cała logistyka i procedury lotniskowe.
Ale dla pocieszenia, ostatni przylot do Los Angeles był rekordowo sprawny i szybki. W około 50 minut od momentu wylądowania samolotu, byliśmy już poza lotniskiem. Było to jednak w niskim sezonie (styczeń) i w środku tygodnia.
2. Wynajęcie auta, ruch uliczny i parkowanie
W cywilizowanym świecie, szczególnie dla osób podróżujących, są to niby rzeczy oczywiste. Nam też się tak wydawało 🙂
Pierwsza prawda objawiła się od razu po przylocie, w wypożyczalni aut przy lotnisku. Mimo wcześniejszej elektronicznej rezerwacji auta w cenie gwarantowanej, zapłaciliśmy podwójnie. Od tamtej pory, za każdym razem, sytuacja jest podobna. Jest to związane z kwotą ubezpieczenia, która jest bardzo wysoka i niezależna od promocji na samo wypożyczenie auta. Konkretny przykład sprzed miesiąca, potwierdzona rezerwacja auta była na kwotę 330 $, a rachunek końcowy na 1100 $ 🙂 Zdzierstwo, tyle mam do powiedzenia. Mimo, że uważamy się już za ekspertów w podróżach i długich pobytach w Stanach, tego tematu nie udało nam się inaczej rozwiązać. Może jakieś podpowiedzi 😉 ?
Kolejna pułapka czai się tuż za rogiem, a konkretnie przy próbie zaparkowania auta.
Trzeba mieć oczy dookoła głowy, czytać znaki drogowe oraz patrzeć na kolory krawężników i linie na ulicach. Rzeczy też niby oczywiste, można by rzec. A jednak nie do końca, szczególnie po kilkunastogodzinnym locie, kolejnych godzinach i emocjach spędzonych na lotnisku i w wypożyczalni aut.
Nie można parkować przy czerwonych i niebieskich krawężnikach. Odległość kilku centymetrów między zderzakiem a początkiem czerwonego krawężnika też może zostać uznana za złamanie przepisów.
Przed zaparkowaniem na ulicy trzeba sprawdzić na znaku, kiedy odbywa się sprzątanie i tym samym obowiązuje zakaz parkowania. To prawo powoduje jeszcze jedno utrudnienie. Nie ma możliwości zostawienia auta zaparkowanego na kilka dni w tym samym miejscu, ponieważ z reguły raz czy dwa razy w tygodniu odbywa się sprzątanie.
Ciekawostką są same znaki z tym komunikatem, które nawet dla „lokalesów” są często zagadką. Kilkukrotnie byłam sama świadkiem sytuacji, gdy kilka osób stało pod danym znakiem i dyskutowało, czy może w tym momencie zaparkować auto 🙂
Parkowanie w miejscach płatnych (parkomaty nie wydające biletu, tylko zmieniające sygnalizator z czerwonego na zielony) należy też do dość stresujących czynności, ponieważ przekroczenie czasu parkowania o minutę powoduje od razu pojawienie się odpowiednich służb i mandat.
Ciekawostką dla Europejczyków jest jazda po autostradach.
Tak jak nas szkolą, oficjalnie czy mniej oficjalnie inni kierowcy ;), że na lewym pasie jedzie się najszybciej i należy zjechać, jak ktoś jedzie szybciej, to w USA ta zasada nie obowiązuje. Szczególnie na wielopasmowych autostradach, wyprzedza się i mija z każdej strony. Można się do tego przyzwyczaić, ale oczy trzeba mieć dookoła głowy.
Inna sprawa, że autostrady mają ograniczenie prędkości do 70 mil (110 km/h) w Kalifornii. W innych stanach, te limity wynoszą między 60 mil (97 km/h) a 85 mil (137 km/h). Sytuacja niewyobrażalna dla fanów szybkiej jazdy po niemieckich autobanach 🙂 !
Co więcej, tych limitów wszyscy przestrzegają. A wyjątki są od razu ścigane przez patrole.
Mieszkańcy Kalifornii, a szczególnie Los Angeles nie mogą narzekać na pogodę, to jasne 🙂 .
Ale jest jednak coś, na co dużo i chętnie narzekają, a mianowicie korki i ruch. Hasło „traffic” (w tłumaczeniu ruch, ale tutaj oznaczający głównie korki) to słowo klucz. Tłumaczy wszystko, spóźnienia, niemożliwość czy niechęć przemieszczenia się z jednej strony miasta na drugą czy zwykłe rozgoryczenie. Los Angeles jest najbardziej zakorkowanym miastem w Stanach, co widać ma każdym kroku. I tym samym jest jednym z najgorzej skomunikowanych miast, jeśli chodzi o transport publiczny.
Dlatego też, niektóre przepisy czy zwyczaje na drogach mają na celu pomóc zniwelować skutki tej sytuacji.
Jednym z nich jest możliwość skrętu w prawo na skrzyżowaniu przy czerwonym świetle, mimo braku „strzałki” czy innego oznaczenia.
Cytując kultowego Woodego Allena z filmu „Annie Hall” „jedyną wartością kulturalną w Los Angeles jest skręcanie w prawo na czerwonym świetle” („the only cultural advantage is you can make a righ turn on a red light”) 🙂 . Może nie jedyną, ale bardzo pomocną 🙂
Natomiast zablokowanie skrzyżowania czy wjechanie bez możliwości zjechania przed zmianą świateł, jest karalne 500$ (nie ma możliwości tego nie wiedzieć, ponieważ znaki są widoczne na każdym skrzyżowaniu). Przepis i zwyczaj prosty, a jak bardzo praktyczny. W naszym kraju blokowanie skrzyżowań jest jednym z głównych czynników zakorkowania. I nikt sobie z tego za wiele nie robi, prawda?
Ciekawym zwyczajem w ruchu, który prawdopodobnie nie jest oficjalnym przepisem jest zachowanie aut na skrzyżowaniu równorzędnym.
Nie obowiązuje pierwszeństwo prawej strony, tylko rusza to auto, które pierwsze podjechało. Absolutnie praktyczne i bardzo sensowne rozwiąznie. I można się go bardzo łatwo nauczyć.
3. Karty płatnicze i napiwki
Jak tak tu sobie piszę, to przypomina mi się jeszcze mnóstwo różnych rzeczy, o których warto byłoby wspomnieć. Ale nie mogę zrobić z tego epopeji, dlatego skupię się na tych najbardziej praktycznych tematach, a resztę pewnie jeszcze nie raz opiszę.
Pieniądze ważna rzecz, nie ma tu wątpliwości. A szczególnie własne, to już sprawa kluczowa 🙂
Podróżując dużo po świecie, tylko w Stanach mieliśmy niestety przykre doświadczenia z płaceniem kartami. Zdarzyło się to w dwóch sytuacjach. Raz podczas płacenia w restauracji, kiedy kelner wziął kartę na zaplecze. A drugi, podczas wypłacania z wolnostojącego bankomatu na stacji benzynowej. W pierwszym przypadku, zostały najprawdopodobniej spisane numery karty, a w drugim zostały zeskanowane w słabo strzeżonym bankomacie.
Na szczęście złodzieje pokusili się na kwoty przekraczające dzienne limity i w tym momencie, bank skontaktował się telefonicznie w celu weryfikacji transakcji.
Zasada numer jeden, nie spuszczać kart z oczu, nie pozwalać obsłudze brać ich ze sobą pod żadnym pozorem. I unikać wypłacania z bankomatów wolnostojących i słabo strzeżonych. Najbardziej bezpieczne są te przy bankach, czy w środku dużych sklepów lub centrów handlowych.
Z polskimi kartami płatniczymi jest jeszcze jeden temat. Kilkukrotnie po pierwszej transakcji w USA, zostały nam blokowane karty. Przychodziła wtedy informacja, aby skontaktować się z bankiem w celu potwierdzenia używania karty właśnie w Ameryce. Wiele banków robi to w celach bezpieczeństwa, pewnie właśnie ze względu na te kradzieże. Po kontakcie z bankiem, karty są odblokowywane.
Aby uniknąć takiej sytuacji, przed wyjazdem kontaktuję się z bankiem i mówię, że planuję wyjazd do USA i będę używać karty. Wtedy jest robiona jakaś notka w systemie z informacją, do jakiej kwoty transkacje są „niepodejrzane” oraz w jakich rejonach planuję przebywać. Jeśli limity te są przekraczane lub są próby płacenia w innych miejscach, karta jest automatycznie blokowana.
Jeszcze apropos finansów, amerykańskie napiwki to jest zawał serca dla oszczędnego Europejczyka 🙂 Show me the money, można by rzec 😉
Zwyczajowo, za dobrą obsługę powinno się dać 15-20% napiwku. Pamiętam taką scenę ze wspomnianego w poprzednich wpisach serialu „Rodzina Sopranos”, kiedy to kelner wyleciał za gośćmi z restauracji z pytaniem, co było nie tak z jego obsługą. Zaskoczeni goście nie wiedzieli o co chodzi, a on na to, że dali mu tylko 10% napiwku! 🙂 Niestety, Europejczyk może mieć z tym problem 😉 Czasami dolicza się napiwek do rachunku. Albo przynajmniej jest wydrukowana informacja, ile z całej sumy wynosi 10, 15 czy 20% napiwku, żeby już nie trzeba było samemu wyciągać kalkulatora. Obecnie toczy się nawet dyskusja o tym zwyczaju. Są propozycje zniesienia napiwków, chociaż głosy protestu, szczególnie w branżach od zawsze bazujących na takim systemie, są bardzo silne. I nie ma co się łudzić, jak zniosą napiwki dobrowolne, to i tak doliczą to do głównych cen. A żeby uniknąć palpitacji serca, trzeba najlepiej od razu założyć, że każda cena, którą się widzi w restauracji, jest o 20% wyższa. I życie jest wtedy prostsze 😉
Na koniec, taka krótka refleksja, w iście amerykańskim stylu. Uwielbiam amerykańską policję i ich podejście do pracy oraz wszystkiego i wszystkich dookoła.
Motto „protect and serve” (czyli mniej więcej „chronić i służyć”) to jest prawdziwa dewiza, a nie tylko pusty slogan. Policja jest dla ludzi, są przyjaźni, mili i pomocni. Nawet w stosunkowo błahych sprawach. Zapytanie policjanta o drogę czy atrakcję turystyczną jest na porządku dziennym. Obecność policji w miejsach publicznych, daje też prawdziwe poczucie bezpieczeństwa.
Stany to kraj jasnych i prostych przepisów, szczególnie takich ważnych w życiu codziennym. To jest piękne, że nie trzeba się za bardzo domyślać czy szukać w pewnych sytuacjach drugiego i trzeciego dna. Dla nas Polaków bywa to czasami podejrzane, że coś może być tak oczywiste i bezproblemowe. Lekkie kombinowanie i obchodzenie mamy trochę w naturze 🙂 Ale wyjazdy do Stanów są właśnie idealną okazją, aby pozbyć się uprzedzeń i otworzyć na prostsze i chyba jednak łatwiejsze życie.