Dzisiaj pobawię się w sprzętowego geek’a. Bo to takie moje trochę alter ego 😉 . I z tej strony jeszcze mnie nie znacie.
Pisałam jakiś czas temu o rzeczach, które zawsze zabieram ze sobą na wyjazdy link. Teraz chciałabym rozszerzyć te informacje o sprzęty elektroniczne, bez których już teraz nie wyruszam nawet do rodziny na Mazurach. A nie mówiąc o dalszych i dłuższych wojażach.
Jestem właśnie w trakcie przygotowań na miesięczny pobyt w Stanach. I po raz kolejny staram się zoptymalizować rzeczy do zabrania. Mimo sporego doświadczenia w podróżowaniu, a w tym też do Ameryki Północnej, ciągle mam tendencję do pakowania zbyt dużej ilości wszystkiego.
Często myślę, że ograniczenia kilogramowe w bagażu lotniczym są zbawieniem. Bo inaczej, podróżowałabym jak Anna Karenina, z milionem tobołów i kufrów. I pewnie jeszcze z psem, którego nie mam, ale jakiś w rodzinie by się pewnie znalazł 😉 .
Jedną zasadę umiałam już sobie na stałe wbić w głowę. Czy jadę na 2 miesiące czy 2 tygodnie, rzeczy biorę tyle samo.
Ponieważ robię i tak regularnie pranie (uwielbiam amerykańskie pralnie!) oraz zawsze na miejscu coś kupię (nawet jak sobie obiecuję, że tego nie zrobię. Mam zbyt słabą silną wolę 🙂 ).
A poza tym, to zaobserwowałam jedną uniwersalną prawidłowość, odnoszącą się nie tylko do wyjazdów.
W sezonie nie noszę więcej rzeczy/ zestawów niż maksymalnie przez 14 dni.
A często jeszcze w międzyczasie i tak się poszczególne ubrania powtarzają, w innym zestawieniu. Nie jest to może idealna i zrobiona zgodnie z wytycznymi capsule wardrobe. Tylko taka moja, ciągle dopracowywana wyjazdowa szafa. Będę pewnie o tym trochę pisać w kalifornijskich relacjach.
Ale wracając do wątku przewodniego tego wpisu.
Muszę jeszcze zaznaczyć jedną rzecz. Do sprzętu elektronicznego podchodzę jak typowa blondynka. Czyli ma być mega prosty w obsłudze, lekki i ładny. Także nie znajdziecie w tym zestawieniu specjalistycznych opisów rodem z geek’owskich poradników. Od tego mam męża maniaka 😉 .
W kilku punktach wymienię najważniejsze dla mnie zalety danego sprzętu:
1. Głośnik bezprzewodowy JBL Charge 2 Plus
To mój wyjazdowy elektroniczny ulubieniec.
– optymalna wielkość (ok. 18 cm długości) przy bardzo dobrej jakości dźwięku
Szczególnie basy są mocne, jak na tak mały sprzęt. Dodatkowo wstawiamy go czasami do szafki czy kartonu, aby uzyskać głębię dźwięku.
– producent określa go mianem „wodoodporny”
Faktem jest, że nie wrzuciłam go do basenu do testu, ale kilkakrotnie został poddany zachlapaniu w łazience czy na plaży. I działa dalej. Nawet używamy go pod prysznicem 🙂 .
– bluetooth i power bank
Bardzo przydatne funkcje. Bluetooth działa bardzo sprawnie, rozpoznaje bezproblemowo kilka urządzeń (smartfony, tablety). Często chodzę z nim po domu, rozmawiając przez telefon, słuchając muzyki i podcastów czy nawet seriali, które między innymi oglądam na tablecie w kuchni 🙂 . Posiada funkcję „social mode”, która pozwala na podłączenie 3 urządzeń jednocześnie i odtwarzanie na zmianę.
Power bank to też zawsze dobra dodatkowa opcja.
– design i kolorystyka
Bardzo zgrabnie zaprojektowany, z ciekawą paletą kolorystyczną w 8 odcieniach (też czerwony, różowy, morski). W naszej rodzinie kompromisowo wybraliśmy czarny 🙂 .
2. Kieszonkowy projektor Philips PicoPics PPX4835
Taka mała rzecz, a cieszy, można tutaj śmiało powiedzieć. Stosunkowo nowy element elektronicznego podróżnika, ale już został przetestowany w różnych okolicznościach.
– obraz HD przy kieszonkowych wymiarach (115 mm x 115 mm x 32 mm) i minimalnej wadze (0,3 kg)
Bardzo dobrej jakości i optymalnie duży obraz, do przekątnej 381 cm (150 ”). A sam projektor jest tak lekki, że aż trudno uwierzyć, że nie jest zabawką.
– wbudowana bateria i głośnik
Dzięki temu można w natychmiastowy sposób stworzyć przenośne kino domowe, w każdych warunkach.
Często używamy go z przenośnym głośnikiem, podłączając za pomocą kabla od słuchawek. A za pomocą przejściówki HDMI podłączamy go do iPada (tych informacji sama bym nie wymyśliła, musiałam się skonsultować 🙂 ).
Philips wypuścił też rozszerzony model z Androidem, czytnikiem kart pamięci, wifi oraz bluetooth. Jest tym samym o około 20% droższy.
Nasz projektor bardzo się sprawdził w wyjazdowych okolicznościach. Jedną z takich sytuacji, gdy go bardzo polubiliśmy, było zrobienie seansu bajek dla grupy dzieci. Idealna sprawa. W sekundę dzieciaki zostały zaczarowane i zebrane w jednym miejscu 🙂 .
Pozytywny test przeszedł także w plenerowym oglądaniu imprez sportowych.
3. Mini tablety
A dokładnie iPad mini i tablet Samsung Galaxy 9,6 cala. Sprzęty używane w rodzinie praktycznie na okrągło. Optymalne wielkości do trzymania w rękach w samolocie, na lotniskach, wszędzie. Mimo, że zawsze i tak wozimy laptopy do pracy, to mini tablety w codziennym czytaniu czy oglądaniu biorą górę.
I żeby nie było konfliktu, dzięki temu mamy dostęp i do iOS, i do Androida. Bo w rodzinie mamy zarówno team Apple jak i Samsung. A dziwnym zrządzeniem losu, nikt z nas nie jest do końca wierny jednemu producentowi i systemowi.
I jeszcze kilka słów o usługach elektronicznych, z których korzystam na wymienionych sprzętach, lokalnie i międzynarodowo.
4. Spotify
Dwa słowa wyjaśnienia dla nieznających tematu.
Spotify to serwis muzyczny, działający na zasadzie streamingu, do odtwarzania na tabletach, smartfonach, komputerach. Można słuchać gotowych playlist lub samemu wyszukiwać utworów i autorów. Dostępna jest wersja bezpłatna, przeplatana reklamami i z mniejszą możliwością nawigacji po utworach. I pełna wersja płatna, bez przerywników.
Ale co dla mnie jest najważniejsze w tym serwisie, to:
– pakiet rodzinny
W wersji płatnej dostępne jest stworzenie do 6 kont dla członków rodziny. Przy czym każdy niezależnie może odtwarzać własną muzykę. W naszym domu sprawdza się to idealnie. Nie ma już konfliktu interesów czy przypadkowego przełączenia muzyki na innym sprzęcie 🙂 .
– międzynarodowy zasięg
Tu nic dodać, nic ująć. Przy naszym stylu życia, to podstawowa opcja. Zaoszczędza tyle stresu 😉 .
5. Netflix i Hulu
– Netflix my love
Pisałam już kiedyś te słowa, ale się powtórzę. Moje życie już nigdy nie jest takie samo, odkąd w Polsce pojawił się Netflix (dla mniej wtajemniczonych- jest to największy streamingowy serwis filmowy na świecie).
Jako absolutny uzależnieniec od seriali i filmów (szczególnie amerykańskich 🙂 ) nie mam przerw w nałogu, nawet na wyjazdach.
Właściwie moja przygoda z Netflixem zaczęła się właśnie w Stanach, gdzie wykupiłam tę usługę kilka lat temu. Później mocno kombinowałam jak można oglądać też w Polsce. I tu na pomoc przychodził mąż geek 🙂 .
Ale teraz możemy wreszcie bezproblemowo funkcjonować w wielu miejscach na świecie. Mając jedno konto na Netflixie, można używać je w krajach, gdzie jest on dostępny.
Co warto wiedzieć- każdy kraj ma trochę inną ofertę filmową. Przykład z brzegu, z mojego doświadczenia, w USA dostępne są wszystkie sezony „Przyjaciół”, u nas niestety nie. Jeśli czyta to ktoś z Netflixa, to może wysłucha mojej prośby, żeby to zmienić 😉 .
Ostatnio w Hiszpanii, też rzuciło mi się w oczy, że filmy są różne.
A jeszcze, jeśli ktoś nie wie o jednej z zasad dotyczących seriali produkowanych przez Netflix, to podpowiem. Netflix udostępnia od razu cały sezon. Najlepszym przykładem były „House of Cards” czy „Orange is the new black”. Co tylko może potęgować nałóg i binge- watching czyli kompulsywne oglądanie seriali. Ale jak to mówi znane ludowe powiedzenie, „na coś umrzeć trzeba” 🙂 .
– Hulu jako opcja
Hulu to jeden z serwisów filmowych dostępnych w USA. Wspominam o nim, jako o alternatywnie do Netflixa. Bez opłat można uruchomić sobie serwis na miesiąc. Lub wykupić abonament.
W bazie Hulu jest sporo seriali, mniej natomiast produkcji filmowych. Często niestety nie ma wszystkich sezonów danego serialu, co potrafi być bardzo irytujące (patrz wyznanie powyżej 🙂 ).
Przyznam, że miałam wykupiony abonament przez kilka miesięcy. W praktyce wybierałam częściej Netflix i nic mnie nie przekonało do pozostawienia tych dwóch serwisów. Inna sprawa, że teraz nie sprawdzałam oferty Hulu. Może coś się znacząco zmieniło.
To tyle, jeśli chodzi o moich elektronicznych przyjaciół podróży.
Mimo wszystko staram się ciągle odbierać świat analogowo. Wygląda to wtedy właśnie tak, jak na zdjęciu poniżej.
Nierzadko dopadają mnie rozterki, czy sprzęty i elektronizacja wszelaka nie za bardzo zawładnęły naszym życiem? Albo czy kiedyś nie dojdzie jednak do buntu maszyn i będziemy zaczynać wszystko od nowa?
Tak się zadumałam nad tym faktem, że aż chyba wyszukam jakiś dobry serial sci-fi, który pozwoli mi znaleźć odpowiedzi na te i inne ważne pytania.
PS. W planach miałam zrobienie sesji zdjęciowej z wymienionymi sprzętami. Niestety, okazało się, że zostawiliśmy je przez przypadek u rodziny na Mazurach. Sklerozy. I teraz są w drodze, a ja czekam na „pana kuriera”, jak to mawiał mój mały syn (który zresztą przez długi czas swojego życia myślał, że to właśnie kurierzy sponsorują wszystkie zakupy i przesyłki 🙂 ). Przy okazji, pozdrawiam wszystkich miłych Panów Kurierów! 🙂
PS2. Podrzućcie swoje niezbędne sprzęty elektroniczne na wyjazdy i nie tylko. Świat ciągle idzie do przodu i może jutro okaże się, że te moje to jakaś prehistoria 😉 .