Mój serdeczny kolega weterynarz mówi kiedyś do mnie tak:
– „Ta wasza Kalifornia już jest passe. Teraz się jeździ na Florydę i to jest trendy, hip i glam, o! Bo mój pacjent (bardziej pewnie pan właściciel pacjenta 🙂 ) był i w Kalifornii, i na Florydzie, a on się zna! A poza tym to Dexter (dla mniej wtajemniczonych, bohater amerykańskiego serialu o tym samym tytule 🙂 ) jest kręcony na Florydzie i jest super!”.
I tym sposobem, powstała inspiracja do tego wpisu. Dla osób, które trafiły tutaj po raz pierwszy, tylko wspomnę, że jestem absolutną fanką Kalifornii. Natomiast kilka miesięcy temu, miałam okazję pojechać pierwszy raz na Florydę.
Oprócz wspomnianego kolegi, często spotykam się z pytaniem znajomych, która destynacja jest ciekawsza, według mnie? Oczywiście, na to pytanie nigdy nie będzie jedynej i słusznej odpowiedzi. Ale pomyślałam sobie, że podzielę się z Wami moimi obserwacjami i opiniami. Będzie, jak zawsze, bardzo subiektywnie 😉 .
→ Klimat i pogoda
Zaczynamy od rozmowy o pogodzie, jak przystało na wytrawnych podróżników 😉 . Ale w tym przypadku, nie jest to wcale bez znaczenia. Mimo, że na pierwszy rzut oka, mogło by się wydawać, że i tu, i tu jest gorąco przez większość roku, że są palmy, plaża i chodzenie w klapkach. A jednak są różnice, które w skrócie opiszę.
# Kalifornia
Największym moim zaskoczeniem pogodowym w Kalifornii, był fakt, że są spore różnice temperatur północ- południe. Wynika, to też z faktu, że Kalifornia jest ogromnym stanem, większym od całej Polski (więcej geograficznych szczegółow znajdziecie w moim wpisie o kalifornijskiej geografii click ) .
Generalnie, w Kalifornii panuje klimat subtropikalno-śródziemnomorski z łagodnymi, deszczowymi zimami i suchymi, bardzo upalnymi latami. Tak mówią przynajmniej wszystkie oficjalne źródła 🙂 .
Warto dodać do tego kilka praktycznych uwag. Jak mawiają sami południowi Kalifornijczycy: „May gray” i „June gloom”. Co oznacza, że maj oraz czerwiec mogą być pochmurne i mgliste. Szczególnie nad samym oceanem, plażą i kilkaset metrów w głąb lądu, gdzie często do połowy dnia wisi gęsta wartswa chmur, dająca też odczucie delikatnego chłodu na skórze.
Dodatkowo, na kalifornijską pogodę ma wpływ zjawisko znane jako El Nino, które może przykładowo spowodować obfite opady deszczu, bardzo silne wiatry czy wahania temperatur.
Tegorocznej zimy, bardzo głośno się o tym się mówiło, w amerykańskich mediach. Było wiele alarmów pogodowych i ostrzeżeń o osuwającej się ziemi na autostradach i klifach. W rezultacie, kilka dni w przeciągu paru miesięcy, było dość deszczowych. Lekkie podtopienia, w normalnie nie przygotowanej na takie warunki Kalifornii, też wystąpiły. I podobno, było chłodniej niż normalnie, ze średnią temperaturą w Los Angeles ok. 20 st. C. Chociaż dla nas- wyziębionych ludzi północy, taka zima była idealna 🙂 .
Największy szok termiczny przeżyłam w czerwcu w San Francisco.
Podczas, gdy w południowej Kalifornii i na północy, w rejonie San Jose i Dolinie Krzemowej, temperatury dochodziły do 40 st. C, w San Francisco, odległym jedynie o 50 km, było maksymalnie 15 st. C! Dodatkowo, były wiatry i też wisząca nad całą zatoką gęsta warstwa chmur. Nie bez przyczyny, Mark Twain miał powiedzieć, że „najbardziej mroźną zimę, którą przeżył, to było lato w San Francisco” 🙂 . Chyba jednak nie dojechał nad Bałtyk, do Mielna czy Stegny 😉 .
Jeśli chodzi natomiast o temperaturę wody w Pacyfiku, to w najcieplejszych miesiącach czyli sierpniu i wrześniu wynosi ona ok. 20 st. C. W najchłodniejszych, lutym i marcu, ok. 15 st. C. Tak czy siak, dla mnie jest stale trochę za zimna 😉 .
Podsumowując, pogoda w Kalifornii jest przez cały rok bardzo „przyjazna” i idealna do życia dla fanów ciepła, słońca i suchego klimatu. Raczej nie występują ekstremalne zjawiska. W nadoceanicznych miejscach nie ma często potrzeby używania klimatyzacji, ponieważ morska bryza i delikatny wieczorno- nocny chłód zapewniają odpowiednią temperaturę. Jedynie wizja gigantycznego trzęsienia ziemi, zapowiadanego przez geologów, może spędzać sen z powiek.
# Floryda
Teoretycznie, najcieplejszy i najbardziej słoneczny stan w USA, zwany „sunshine state”. Część północna z klimatem subtropikalnym, południowa z tropikalnym. I średnią temperaturą roczną nie spadającą w dzień poniżej 21 st. C 🙂 .
Raj na ziemi, gdyby nie ta sławetna wilgotność. Poza okresem zimowym, może dochodzić nawet do 97%, co w praktyce oznacza bycie „mokrym” bez przerwy 🙂 . I faktycznie, moje doświadczenia też pokazują, że tak faktycznie jest. Parno i duszno jest i w dzień, i w nocy. Życie bez klimatyzacji na Florydzie nie istnieje.
Woda w oceanie, w najzimniejszym miesiącu styczniu, nie spada poniżej 21 st. C. Natomiast od czerwca do września wynosi ok. 30 st. C 🙂 . I to akurat mi się bardzo podoba 😉 . Wejście do wody powoduje jedynie odczucie bardziej mokrego naskórka, który i tak ciągle jest nawilżony, nie daje natomiast zupełnie odczucia chłodu czy orzeźwienia.
Podczas gdy, w Kalifornii, nawet w okresie typowo letnim, przydają się lekkie „długie rękawy” i okrycia wierzchnie, tak na Florydzie jest to zupełnie niepotrzebne. Chyba jedynie wtedy, gdy przesiaduje się pół dnia w mocno skręconej klimatyzacji. Nie wypowiem się (jeszcze 🙂 ) na temat wrażeń pogodowych z typowej „zimy”. Moje doświadczenia bazują na najbardziej upalnym okresie letnim.
Warto jeszcze wspomnieć o sezonie huraganów, który przypada w okresie od czerwca do listopada. Na szczęście, osobiście nie doświadczyłam tego zjawiska. Ale wystarczyła mi porządna burza na Key West, żeby mieć małe pojęcie o tym, co się może dziać. Myślę, że w skali intensywności była ona gdzieś w środku, natomiast my byliśmy pewni, że z naszego drewnianego pensjonatu niewiele zostanie, albo że przynajmniej pół miejscowości będzie zrównane z ziemią 🙂 . Nic takiego się nie stało, choć wrażenia wzrokowo- słuchowe wskazywały na zupełną odwrotność 🙂 .
→ Zwyczaje, ludzie i zachowania
Po długim i wielokrotnym pobycie w Kalifornii, a dokładnie w Santa Monica/ Los Angeles miałam pewien obraz Amerykanów i osób mieszkających w Stanach. W skrócie, byłam zachwycona ich otwartością, chęcią kontaktu i pomocy w różnych okolicznościach oraz życiowym luzem. Generalnie, już po kilku pierwszych dniach, poczułam się „jak u siebie” i to odczucie towarzyszy mi ciągle, kiedy przekraczam amerykańską granicę na lotnisku w Los Angeles.
I pamiętam, jak opowiadałam o tym Amerykanom, którzy wcześniej mieszkali na wschodnim wybrzeżu. Ich reakcja była mniej więcej taka: „poczekaj, aż pojedziesz na East Coast”, czyli właśnie na wschód.
I mieli rację. Jak mawia klasyk, „tu jest zupełnie inny świat”.
Nie ma takiej otwartości między ludźmi, nie ma tyle bezinteresownego uśmiechu i uprzejmości. Pod tym względem, jest „bardziej europejsko”, czyli nawet jak jest miło, to do pewnego momentu i z pewnym dystansem 🙂 . W Miami, ludzie się do siebie nie uśmiechają na ulicy i podobnie jak w Nowym Jorku „każdy pilnuje własnego interesu”, czyli typowe „mind your own business, man”.
Generalnie, na Florydzie, a szczególnie w rejonie Miami i archipelagu Floryda Keys jest bardzo wielu europejskich turystów czy Europejczyków mieszkających i pracujących na Florydzie. Jest to też związane z bliskością Europy, podczas gdy do Kalifornii jest jeszcze drugie tyle drogi.
Kolejną obserwacją, którą musiałam zweryfikować po pobycie na Florydzie, była moja opinia, że w Ameryce „ludzie się kulturalnie bawią” 🙂 . Czyli mniej więcej taka, że generalnie nie widać osób pijanych i słaniających się na nogach od baru do baru (Las Vegas to nie Kalifornia, dla przypomnienia 😉 ).
South Beach w Miami czy już szczególnie Key West (najbardziej wysunięta na południe miejscowość USA) obala tę teorię całkowicie 🙂 . Ludzie się bawią dużo i mocno, w barach na Key West od rana widać osoby pijące mocne trunki, jest dozwolone picie alkoholu w miejscach publicznych. Bary otwarte są do świtu. Takie obrazki nie są specjalnie nadzwyczajne w europejskich kurortach. Ale w porównaniu do Kalifornii, różnica jest znaczna.
Floryda, w moim odczuciu, jest (muszę użyć teraz sformułowania, którego nie stosowałam jakieś 30 lat, a które bardzo mi jakoś tutaj pasuje 🙂 ) bardziej „szpanerska”. To też widać przykładowo, w sposobie prowadzenia aut. Jazda jest generalnie bardziej agresywna, często nie przestrzegane są ograniczenia prędkości. Obrazki i wyścigi jak z „Miami Vice” są widoczne na każdym kroku. Paradoksalnie, nie ma tego zjawiska w stolicy show- biznesu i branży rozrywkowej czyli Los Angeles.
Floryda jest „bardziej leniwa” od Kalifornii. Wynika to najprawdopodobniej głównie z pogody 🙂 . Kalifornijskie parki, skwery, plaże, ulice od bardzo wczesnych godzin porannych pełne są ludzi uprawiających różne dyscypliny sportu. I tak praktycznie, przez cały dzień. W South Beach czy Key West widziałam dosłownie jednostki ćwiczące czy biegające, nie mówiąc już o grupach zorganizowanych, której nie widziałam żadnej 🙂 . Może w „zimniejszych” okresach jest inaczej, muszę to koniecznie sprawdzić 😉 .
→ Kultura, sztuka i życie artystyczne
Miami v. Los Angeles znacznie wygrywa w tej klasyfikacji.
Ilość muzeów, galerii, wydarzeń kulturalno- artystycznych jest dużo większa właśnie w głównym mieście Florydy. Miami ma swój balet, operę, jest gospodarzem corocznych dni designu Art Basel, tygodnia mody, targów książki i szeregu imprez artystycznych, gromadzących twórców z całego świata. W Miami jest 17 uniwersytetów, podczas gdy w Los Angeles tylko 2. W samej dzielnicy Wynwood znajduje się ponad 70 galerii, a na terenie Wynwood Walls prezentowane są najlepsze murale i sztuka uliczna z różnych zakątków globu. Praktycznie, co tydzień w Miami organizowane jest jakieś wydarzenie na światową skalę.
Ale Los Angeles też ma swój wyjątkowy klimat. Jest główną destynacją dla wszystkich szukających swojego szczęścia w show- biznesie. Do LA przyjeżdzają i trenują najlepsi tancerze komercyjni świata, a każdy początkujący czy mniej profesjonalny, właśnie tutaj znajdzie dla siebie idealne miejsce do rozwijania pasji. To tutaj bardzo rozwija się scena muzyczna, zarówno ta bardziej komercyjna i off’owa.
Dzięki swojej otwartości i mieszance narodowościowo- kulturowej, Los Angeles jest miastem bardziej przyjaznym nowo- przybyłym, w każdej dziedzinie biznesu i życia.
A na balet czy do opery, zawsze można wyskoczyć do San Francisco 😉 .
Gdybym musiała wybrać tylko jeden stan, Kalifornię czy Florydę i nigdy w życiu tego drugiego nie odwiedzić, to dokonałabym wiadomego wyboru 🙂 . Ale mam nadzieję, że nigdy nie dojdzie do takiej ekstremalnej sytuacji 😉 . Floryda jest bardzo interesująca, przepiękna, zabawowa i upalna. Ale moje serce na zawsze zostało w Kalifornii 🙂 .
A Wy dokąd pojechalibyście na wakacje? A może ktoś miał możliwość zwiedzić obydwa stany i ma zupełnie skrajne odczucia 🙂 ? A może znajdą się wśród Was fani amerykańskich seriali o Florydzie i Kalifornii? Wszystkie opinie poznam z wielką przyjemnością 🙂 .
PS.
Jeśli jesteście zainteresowani innymi wpisami dotyczącymi USA, Kalifornii czy amerykańskich seriali, to serdecznie zapraszam do zapoznania się z wcześniejszymi wpisami: