Na początek pewna teza. Moja własna, jak to z reguły bywa na tym rzeczonym blogu.
Oto ona: „Jesteśmy społeczeństwem kochającym porady i mówienie innym, jak mają żyć”.
Ciągle i wszędzie słyszy się sformułowania typu „powinnaś, musisz, zrób tak czy siak, nie rób, zostaw etc.”. Już od małego dziecka jesteśmy bombardowani takimi komendami i niestety często też sami jako rodzice powielamy znane nam schematy.
Celowo piszę „nasze społeczeństwo”. Znajomość kultur innych krajów, jeżdżenie po świecie i spędzanie wielu miesięcy poza Polską pokazują mi ciągle, że jest to typowo nasza domena.
Ten wątek w różnych kontekstach na tym blogu pojawiał się już niejednokrotnie.
Nie spotykam się nigdzie z tym, żeby ktoś mówił drugiej osobie, jak generalnie ma żyć. Są to raczej rozmowy na poziomie wymiany doświadczeń, dzielenia się ogólnymi przemyśleniami czy analiza przypadków. Natomiast nikt nie stara się mówić, co jest dla kogoś lepsze czy gorsze. Bo właściwie, jakim prawem, kurczę blade?
Jednym z takich ulubionych tematów wszystkich, nie tylko babć i ciotek, a wręcz bardzo często strasznie młodych ludzi, jest kwestia dzieci. A konkretnie ich posiadania lub nie.
Bo to jest tak. Wydawałoby się, że jak już się człowiek „statkuje”, czyli ma partnera/ męża/ żonę i dziecko, to temat jest załatwiony. Bo na wszystkie pytania „kiedy ślub/ mąż/ żona/ dziecko” tym samym odpowiada.
A tymczasem cisza jest tylko pozorna. Albo czasowa. Co mniej subtelni potrafią nawet nie odczekać do końca połogu, zanim zadadzą sakramentalne pytanie „no to kiedy drugie dziecko?”.
A na odpowiedź typu „nie wiem czy też nie wiem, czy w ogóle” pada z reguły milion mądrości ludowych, dlaczego to drugie, trzecie i dziesiąte dziecko TRZEBA mieć.
A ja teraz skonfrontuję szczególnie te, które sama wielokrotnie miałam okazję usłyszeć. Od razu uprzedzam, że podobieństwo do osób jest przypadkowe. A jak będę używać określenia „moi znajomi”, to na pewno nie tyczy się to Ciebie, mój Drogi Znajomy. To o tych innych, bo Ty jesteś wyjątkiem potwierdzającym regułę 😉 .
1. „Jesteś egoistką, jak masz tylko jedno dziecko”
To jest chyba jednak mój ulubiony cytat. Co ciekawe, on ewoluuje w zależności od stanu posiadania dzieci. Początkowo słyszy się go, gdy nie ma się jeszcze żadnego. Ale nie nie nie, to się nie zmienia, gdy ma się jedno dziecko. Bo potem i tak jest się egoistką. Bo przecież jedno dziecko jest tylko dla rodziców, a szczególnie mamy, która zaspokaja swój instynkt. A gdzie uczucia tego jednego biednego dziecka, które nie ma się z kim bawić i w ogóle? Takie samotne wiecznie i skazane na towarzystwo rodziców, dalszej rodziny, znajomych, rówieśników, sąsiadów, kumpli. Bidula.
A ja powiem przewrotnie, że często paradoksalnie największymi egoistkami są właśnie mamy kilkorga dzieci. Bo to głównie one realizują się w macierzyństwie. Nie chcą czy nie starają się znaleźć dla siebie innego zajęcia i stylu życia po urodzeniu dzieci. A dzieci traktują jako wymówkę. Na wszystko. Na brak czasu dla własnego rozwoju, nową pracę, hobby, własny wygląd. A co gorsze, często sposobem na znalezienie nowej wymówki na te wymówki jest … kolejne dziecko.
I tu pojawia się, moja ulubiona, odpowiedź: „Co ty tam wiesz, jak masz TYLKO JEDNO dziecko ?” 🙂 .
2. „Dziecko jedynak to egoista i mało samodzielny bufon”
Pozostając w temacie egoizmu. Tylko tym razem, tego egoistycznego jedynaka. Bo wszyscy jedynacy to egoiści. Pozbawieni empatii i chęci dzielenia się czy pomagania.
A rodzeństwa to przecież urodzeni filantropi, altruiści, społecznicy, bezinteresowni w każdej sytuacji. Tacy po prostu dobrzy ludzie.
Tylko, gdzie się ukrywają ci wszyscy nieegoistyczni bracia i siostry? Bo patrząc na otoczenie, czy przykładowo ludzi polityki, jakoś tego nie widać 😉 .
W przypadku samodzielności, jest dokładnie odwrotnie. Dzieci bez rodzeństwa na kolonie pojadą same, na podwórku nie będą miały do kogo lecieć z rykiem. Siłą rzeczy, muszą stać się szybciej bardziej samodzielni. Chyba, że na drodze stanie przewrażliwiony i nadopiekuńczy rodzic. I to jest właśnie clou całego problemu.
Na bycie bufonem wpływa natomiast tysiąc czynników, a najmniej pewnie to czy ma się brata/ siostrę, czy nie. To już może nawet bardziej ten wspomniany rodzic, który bezkrytycznie utwierdza dziecko w jego nieomylności.
Ale żeby nie było, jestem zwolenniczką pozytywnej motywacji i wspierania rozwoju dzieci w różnych kierunkach. I przede wszystkim, uczenia ich tolerancji. Wszystkich bez wyjątku, jedynaków i rodzeństw.
3. „Rodzeństwa, szczególnie z małą różnicą wieku, razem się wychowują i świetnie się bawią”
I tak samo często i namiętnie się wzajemnie denerwują, szturchają i podkładają sobie świnie. Szczególnie właśnie te, z małą różnicą wieku.
Rodzice, co jest zrozumiałe, często traktują takie rodzeństwa „hurtowo”. Nie denerwujcie się na takie określenie, lepszego nie znalazłam. Nie ma nikogo obrażać, tylko pokazać pewne zjawisko 🙂 .
W praktyce oznacza to, że czas wolny, towarzystwo, zajęcia dodatkowe są organizowane wspólnie. Może to mieć oczywiście pozytywny wpływ. Ale może też być źródłem frustracji. Młodsze dzieci nierzadko próbują się przebić w starszym towarzystwie histerią i krzykiem, bo to zawsze działa. A w odwrotnej sytuacji, starsze są wykorzystywane do „opieki” nad młodszymi.
W każdej sytuacji powinno się pamiętać, że czy jedno czy dziesiątka dzieci, to każdy jest oddzielną jednostką. Z własnymi pragnieniami i możliwościami. Często zupełnie innymi. A mądrość rodzica i tym samym mniejsza „wygoda” wychowawcza w tym, żeby umieć to wszystko ogarnąć. Bo kto by tam lubił ciągle nosić ciuchy po starszym rodzeństwie? 🙂
4. „Rodzeństwa będą się zawsze wspierały, szczególnie gdy was już zabraknie”
To jest chyba jedna z mniej prawdziwych prawd.
Wśród „moich znajomych” (ale nie u Ciebie, bo Ty jesteś tylko wyjątkiem potwierdzającym regułę 😉 ) średnio co trzecie rodzeństwo jest skłócone. Albo utrzymuje ze sobą znikomy kontakt, ograniczający się tylko do kwestii technicznych, kto ma czym i kim się zająć w danych okolicznościach rodzinnych.
Ciekawe, czy istnieją jakieś ogólne światowe statystyki w tej kwestii? Jak ktoś takowe zna, chętnie się z nimi zapoznam.
Z moich obserwacji, właśnie trudne sytuacje rodzinne są testem miłości braterskiej. Najczęściej, kiedy trzeba się zająć chorymi rodzicami, sfinansować coś czy podzielić majątek. Śmiem twierdzić, że tutaj ta moja intuicyjna statystyka jest jeszcze bardziej zawyżona, niestety na niekorzyść.
Nie jestem psycho- czy socjologiem i nie wiem, dlaczego tak się dzieje. Skąd w ludziach tyle złych emocji, brak empatii i tyle pretensji? I dlaczego wartościowi ludzie potrafią w pewnych sytuacjach sprowadzić bezwzględnie wszystko do pieniędzy?
Dlatego ten argument nie ma dla mnie żadnej wartości. A wręcz, gdybym słuchała takich porad, to bym wszystkim sama odradzała posiadanie więcej niż jednego dziecka. Bo po co mamy narażać te biedne dzieci na takie stresy na naszą starość czy po odejściu z tego świata? Chyba że, zapiszemy cały majątek na cele charytatywne. To wtedy zamiast kłócić się między sobą, zjednoczą się w gniewie po naszym trupie 😉 .
5. „W wielodzietnych rodzinach jest zawsze wesoło i bardzo rodzinnie”
Na zdjęciu, jak mówi stare ludowe powiedzenie. Tak samo wesoło i rodzinnie może być w związku tylko dwóch ludzi. Albo pary z jednym dzieckiem.
Jak ktoś jest malkontentem i frustratem, to i liczna rodzina nie pomoże. A tylko może paść ofiarą wiecznego focha.
Jest jeszcze jedna kwestia- faworyzowanie dzieci przez rodziców. Trafiłam na badania amerykańskich naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego (bo jakich by inaczej 😉 ? ) pokazujące, że z reguły starsze dziecko jest faworyzowane (w przypadku ok. 70% rodziców spośród badanych 384 rodzin).
Moje własne obserwacje potwierdzają tę tezę. Czy też pokazują, że zawsze któreś z dzieci ma łatwiej w relacjach z rodzicami.
Co ciekawe, żaden rodzic minimum dwójki dzieci, nigdy w życiu nie potwierdzi tego faktu. Wręcz przeciwnie, będzie oburzony i szybciej powie „że co ja tam wiem, mając TYLKO jedno dziecko”.
Wynikiem takiej sytuacji, może być niska samoocena w przyszłości czy tendencje do depresji. I pewnie wiele innych „issues”, które ujawniają się na różnych etapach życia.
Wracając do początkowej tezy, taka moja, hiper odkrywcza, złota myśl na koniec.
Pierwsze, drugie czy kolejne dziecko powinno się mieć wtedy, gdy się tego naprawdę chce. Jako kobieta, rodzic i najlepiej para. Bo się tak czuje, bo się kocha dzieci i nie wyobraża bez nich życia.
I żadna ciotka- klotka, najlepsza przyjaciółka, ksiądz, polityk czy Główny Urząd Statystyczny nie ma prawa nikomu mówić, co jest dla niego najlepsze i jak ma żyć. Szczególnie w 21. i każdym kolejnym wieku.